| | Götterdämmerung - sesja | |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 10:17 am | |
| Konrad "Kurt" Fuchs- Spoiler:
Ciemne, zatęchłe piwnice pod gmachem Biblioteki, pełne długich korytarzy i zamkniętych komnat o niewiadomym w większości, nawet dla szpiega o tak długim stażu, przeznaczeniu. Cienie tańczą na ścianach, rodzone wciąż na nowo przez zakopcone, z rzadka jedynie umieszczane tutaj ogarki czy ciemne, kopcące, ale zdolne płonąć tygodniami, krasnoludzkie świece. Światło pełza po wilgotnych ścianach jak ślepe zwierzę, drżąc i odwracając się we wszystkich kierunkach, bez żadnego porządku. Ciemność napiera falami, otulając wszystkie zmysły. Przekręcając w zamku ciężkich drzwi żelazny klucz, Fuchs stoi chwilę, wsłuchany w odbijany gdzieś od ścian korytarzy plusk wody - w tym miejscu piwnice muszą sięgać już bardzo daleko poza stojący na powierzchni budynek, łącząc się z podmiejskim systemem kanalizacji. Za kolejnymi drzwiami czeka niemożliwie długi, kamienny podest, wiodący prosto w czarną pustkę, z maleńkimi kagankami służącymi za jedynych przewodników. Podest jest szeroki na trzy kroki, z lewej strony wilgotna ściana, a na niej w nieregularnych odstępach te słabiutkie źródła światła. Z prawej - tylko pulsująca czerń.
Nie znosi tego odcinka, rusza pewnie i szybko, prawie biegiem. Po dłuższym czasie zatrzymuje się na moment, opiera się dłonią o ścianę, łapiąc oddech. Jest zmęczony narzuconym samemu sobie szybkim tempem i wszechogarniającą duchotą, zatrzymał się jak zwykle blisko połowy drogi (lecz za każdym razem, z każdym miesiącem i rokiem zawsze wypada to już odrobinę bliżej wejścia, trochę wcześniej, kilka metrów, kilka kroków...). Przed sobą i za sobą ma tylko rozmazany ciemnością, wątły i mokry blask, czerń po prawej mlaszcze i szeleści - ruchem wody i gęstego powietrza, szmerem cieczy i kamiennych ścian. Gdzieś spomiędzy tych szmerów zaczyna słyszeć jęki, słowa dochodzące z dołu, zwierzęcy jakby, odległy i tylko przez to cichy jazgot, który wspina się po mokrych ścianach, pełzający w popłochu, mlaszczący, obrzydliwy ślimak, którego dotknięcie paraliżuje wstrętem: - ...winnnnnyyyy... - Litooooo... - ...toopiiić... - ...aaaeeehhh... Kurt otrząsa się, a gwałtowne poruszenie głowy sprawia, że cienie przestają układać się w zaczajone na jego drodze, wrogie kształty, znowu są tylko cieniami. Nagły powiew porusza płomieniami ciemnych, grubych świec, osadzonych w ściennych wnękach, ożywiając czerń wokół, na przemian rozrywając ją i spajając. W końcu gdy Kurt dociera do kolejnych drzwi i szybko zamyka je za sobą, krzyczący z dołu, podtapiani powoli w miejskiej kloace skazańcy znowu pozostają sam na sam z mokrą, mlaszczącą ciemnością.
Od kilku dni czekał bezczynnie na wezwanie, po prostu - pozostając do dyspozycji, niecierpliwiąc się i zżymając w duchu - przecież w tym czasie dawno mógłby już sam dopilnować wszelkich spraw, które powierzył był Peterowi. Kiedy wreszcie doczekał się wezwania od Wielebnego, niemal podskoczył z radości jak jakiś napalony młodziak, z ulgą kończąc z pełną jałowego wyczekiwania, alkoholowych tortur i niepokojów przymusową bezczynnością.
Szybko i cicho wbiega po starych drewnianych schodach, a one nie wydają nawet odgłosu - zna je od lat i one znają jego. Kolejne drzwi, kolejne korytarze, kolejne i kolejne, droga przebywana tak wiele razy, brama szpiegów i morderców, ścieżka tych, których twarze kryć się muszą w cieniu, wejście dla szczurów.
Kurt z dziwną jasnością zdaje sobie sprawę, że nigdy jeszcze nie wszedł do Biblioteki oficjalnym wejściem.
Minął posterunki, pozdrowił kilka cieni, które zdały się znajome, zanim jednak dotarł do przedpokojów gabinetu sekretarza Wielebnego, od którego zwykle odbierał był instrukcje, któryś ze strażników, bezceremonialnie chwytając go za ramię, wskazuje inny kierunek. - Wielebny chce cię widzieć osobiście. Tamtędy. - Wiem którędy. - szept Kurta jest suchy, mężczyzna zdaje się spokojny, ale zrzuca z ramienia dłoń strażnika gestem zbyt gwałtownym, niżby chciał. Rusza we wskazanym kierunku, spluwając po drodze pod nogi drugiego ubranego w ciemną kolczugę zbira, sekundę później zostawiając jego przekleństwa za ciężkimi odrzwiami, tym samym odcinając się wreszcie od wilgotnych piwnic.
Przed wejściem do prywatnych komnat zostawić musiał oba ostrza, odźwierny wiedział dobrze, że potrzeby żadnej nie ma, ale i tak przeszukał Kurta dokładnie, nie zapominając o cholewach i szerokich rękawach. Wszyscy stający przed obliczem Wielebnego poddawani byli tym zabiegom... w każdym razie wszyscy wchodzący tą drogą. Fuchs zna ten osobliwy powitalny rytuał, poddaje mu się bez słowa skargi, chwilę później idzie już pomiędzy rozwieszonym na ścianach złotogłowiem, mijając marmurowe rzeźby i wciągając w płuca zapach pachnideł z dalekich ziem. Zwalnia kroku, jakby samo powietrze, gęste od wszechobecnego luksusu, stawiało mu opór, kazało swą powagą dostosować tempo...
... i nagle drzwi po jego lewej stronie otwierają się gwałtownie, trzaskając w ścianę z hukiem tym przeraźliwszym, że otoczonym tylko miękką ciszą. Fuchs instynktownie i w ostatniej chwili wykonuje unik, odwrócony w stronę spodziewanego zagrożenia... jednak to, co widzi zagrożeniem nie jest - w progu leży zakrwawiony zezwłok, gdyby nie niezborne ruchy i charkoczące odgłosy dobiegające z okaleczonej twarzy, bez wątpienia trzeba by go było uznać za trupa. Dwóch mężczyzn o obliczach bez wyrazu podrywa go w górę jak bezwładny tobół, Fuchsowi zdaje się, że rozpoznaje charakterystyczną mimo ciężkiego pobicia, topornie ciosaną twarz - czyżby był to Łysy Unger, poszukiwany od lat najemny morderca? Nie ma już oka, napuchniętą twarz pokrywa skorupa z krwi i innych wydzielin, ale zęby i uszy zostawili - znaczy przesłuchanie. Kurt uspokaja się, biorąc kilka głębokich wdechów, skonfundowany - słyszał przecież, już parę lat temu, po tym jak zrobiło się o nim cicho i wszyscy niemal sądzili, że wyzionął ducha, że naprawdę Unger chodzi na pasku Wielebnego...
Jedyne oko otwiera się na moment przed zamknięciem na powrót drzwi, torturowany zatacza się, ciągnięty przez ludzi z wewnątrz, ostatnim zrywem sił wyrywa się z ich rąk, łapie futryny, z ust cieknie mu ślina wymieszana z krwią, bełkocze niewyraźnie, wpatrzony prosto w twarz Fuchsa, oko lśni szaleńczo, jak w gorączce, patrzy przez stojącego na korytarzu szpiega jakby na wylot. - Ja ...nie... zabb...jam dzieci, kurwi..sz..szynu!
- Ruszaj się, Kurt, nie ma na co się gapić. - mruczy jeden ze znajomych strażników, powalając więźnia silnym kopniakiem za kolanem. Drzwi trzaskają, po chwili nie słychać już nic. Dopiero po chwili mężczyzna powoli rusza dalej, wstrząśnięty dużo bardziej, niż sam byłby skłonny to przyznać, usiłując pozbyć się spod półprzymkniętych powiek obrazu małej Anny, hasającej wśród pól Streissen - wywołanego nie wiadomo czemu obłąkańczymi słowami torturowanego bandyty...
***
Kurt Fuchs, tak jak obecni jeszcze na sali słudzy, pada na kolana, kiedy drzwi przed nim otwierają się i do środka wchodzi szybkim krokiem zażywny, łysy jegomość w obszytych złotem i sobolami, karmazynowych szatach. Na szerokiej twarzy starego mężczyzny gości serdeczny uśmiech, potrójny podbródek porusza się, kiedy Wielebny sięga do którejś ze stojących na podłużnych ławach tac z przekąskami, pełnymi owoców i innych luksusowych frykasów. Schylony wpół, znany Kurtowi z widzenia sekretarz podąża za nim, od czasu do czasu notując coś szybko rysikiem na niesionej pod ręką sporej tabliczce. - ...odpiszesz mu, że dawno już to wiemy i winni pod kluczem. A do Thornkova poślesz to, cośmy mówili wcześniej, powinien mi podziękować, bęcwał jeden, że mu podpowiedziałem taki świetny pomysł sfinansowania zakonu. O! Jesteś wreszcie. Wstawaj, wstawaj - kapłan dostrzegł wreszcie klęczącego w cieniu Fuchsa, jednocześnie machając na służących - Won! Wynocha. Zawołać mi tylko Elizę.
Na środku pomieszczenia stoi wielki stół, a na nim z wielką pieczołowitością odwzorowana ogromna ni to mapa, ni to makieta Imperium wraz z okolicami. Maleńkie, maleńkie drzewka symbolizujące lasy, miniaturowe domki w miejsce miast i wsi, koryta rzek, wzgórza, góry... Wielebny staje blisko Przeskoku, przeżuwając przez moment przepiórcze języki w cieście, stuka się długim, drewnianym znacznikiem w nogę, jakby zniecierpliwiony. Fuchs nie odzywa się, czeka cierpliwie. W końcu z którychś z licznych drzwi wychodzi drobna postać w szarym habicie, niosąca tacę z butlą wina i kilkoma złotymi pucharami. Opuszczony kaptur odkrywa młodą, piękną twarz dziewczyny, góra dwudziestoletniej. Błękitne oczy prześlizgują się po podłodze, nie spotykając się z oczami żadnego z mężczyzn. Wielebny cmoka głośno, sięgając po puchar, Milcząca Siostra napełnia go po brzegi, dopiero teraz odwraca na chwilę twarz do stojącego nieopodal Fuchsa, przez moment jego oczy spotykają jej spojrzenie i szpieg dostrzega na jej powiekach delikatną, zieloną barwiczkę, godną zgoła jakiejś damy na balu, a nie bożej służki.. - Wystarczy, malutka, wystarczy. - mówi zniecierpliwiony kapłan, ruchem dłoni odprawiając ją, zdając się nie dostrzegać jej wahania. Na twarzy Fuchsa nie malują się żadne emocje. Jest zawodowcem. Młoda zakonnica energicznym krokiem i z pochyloną głową odchodzi na bok, kryjąc się w cieniu, gdzieś wśród licznych kolumienek i sklepień okalających ogromną salę. Wielebny popija za swojego pucharu, kiwa na Kurta, który natychmiast posłusznie podchodzi bliżej. - Fuchs. Dużo, dużo pracy przed tobą. Nie mam za wiele czasu, sprawy miasta wołają wciąż głośniej, przejdę od razu do rzeczy. Za moment wyślę cię w misję razem z dwoma ludźmi, macie sprawdzić jednego uczonego, który pracuje dla Biblioteki w Górach Szarych. Sprawa może okazać się polityczna, więc musisz uważać, rozumiesz? - Kurt kiwa głową. Tyle wystarczy. - O tym powiem więcej, kiedy przyjdą tamci, teraz tylko to, co ty wiedzieć musisz. Za moment przybędzie tu dwóch ludzi. Pierwszy przyda ci się do tego, co musisz zrobić. Szuka - twarz Heidelberga trzęsie się, gdy usta rozciągają się w krzywy uśmiech - szuka, uważasz, swojej porwanej narzeczonej, widzisz, przekonaliśmy go, że wiemy co się z nią stało, gdzie ją znajdzie i kto ją porwał... A on czuje się teraz jak rycerzyk z bretońskiej ballady - Wielebny rechocze chwilę, szczerze ubawiony, Kurt zaś ostrożnie pozwala sobie na oszczędny i uprzejmy, choć nieco blady uśmiech. Po chwili kapłan uspokaja się, aby pociągnąć kolejny łyk wina, godny sierżanta saperów, po czym kontynuuje znów spokojnie i rzeczowo.
- Cóż, osobiście uważam, że ta jego dziewka dawno już nie żyje i to z pewnością lepiej dla niej, kimże jednak byłbym, gdybym nie wykorzystał takiej wspaniałej okazji, jaką dla naszego pięknego miasta przygotował dobry Sigmar? Myślę sobie - ja, wierny sługa Jego, nie mogę nie widzieć, że sam Pan podsuwa mi pracownika, który aż pali się, by pomóc Nuln! Wiemy bowiem na pewno, kto ją porwał i tu zbliżamy się do naszej sprawy. Jest taka banda, która szaleje na południu Wissenlandu, prowadzi ją dziwka prosto z piekieł, bez wątpienia spaczona przez Mroczne Potęgi, mówią na nią Flammenmaid. Nie słyszałeś? Nieważne. Jaśnie Oświecona Hrabina Emannuelle życzy sobie, żeby ta banda przestała grasować, a winni mordów stanęli przed sądem. Ty jedziesz po tę kobietę, masz ją osobiście zabić, nie obchodzi mnie jak to zrobisz. Tylko po cichu, ani mrumru o tym nikomu, zrozumiano? Pamiętaj, co ci teraz mówię, bo za chwilę możesz usłyszeć co innego... i na tamto nie zważaj. Ona nie może wpaść w niczyje ręce, poza twoimi. I już z nich żywa wyjść nie może. Wypadek, czy... znasz się na tym najlepiej zresztą, co ja ci będę tłumaczyć. Fuchs powoli kiwa głową. Nie komentuje, czeka aż Wielebny przełknie kolejny łyk wina, sam dyskretnie przełyka ślinę, lekko zwilżając spierzchnięte wargi. Jest spragniony. - Ten młody przekaże ode mnie rozkazy dla straży Biblioteki, która przydzielona została do ochrony naszych badań, jego hrabiowski ród i nazwisko przekonają dowódcę, sam list, czy pierścień nawet, ale w rękach byle plebejusza to za mało, a w tych parszywych czasach jeszcze - za mało po dwakroć; żołnierze mogą okazać się niezbędni, jeżeli trzeba będzie zapolować na tych bandytów. Ty będziesz prowadził tego młodego i chronił. I twoja rzecz w tym, żeby odpowiednio długo wierzył, że zamierza uratować tę swoją... miłość. Kłam albo perswaduj, jak chcesz - byle robił to, czego od niego wymagamy. I jak najdłużej miał nadzieję, że tę swoją kobietę znajdzie, uważaj, żeby przypadkiem za wcześnie jej trupa gdzie nie zobaczył, bo się gotów gdzieś w stajni na lejcach obwiesić... Jak dasz radę, to lepiej sprawdź przed prawdziwymi kłopotami, na ile go stać, może tu gdzieś w mieście, skąd łatwo go można będzie wyrwać w razie czego. Młody jest, w gorącej wodzie kąpany rycerzyk, walczył już tu i tam, z orkami czy innym plugastwem, ale nie wiem, co potrafi tak naprawdę. Co potrafi zwojować i co potrafi zepsuć. Będzie ci potrzebny, nie daj mu zdechnąć po drodze. A później, jak już swoje zrobi, niech jedzie choćby na same Pustkowia Chaosu i niech go demony porwą, nie obchodzi mnie, byle nam tylko nie bruździł.
- Drugi... drugi to cham jak i ty, przed sudenlandzkim buntem kumał się trochę z nową szlachtą, działał coś u nas w cechach. Złapaliśmy go na narkotykach, ale nie wiemy jeszcze, czy nie ma na sumieniu czegoś poważniejszego, na ile można mu ufać, na ile, widzisz, przywiązany jest do miasta. Będziesz jego spowiednikiem, kiedy wyruszycie na południe. On ma zdobyć dla nas pewne konkretniejsze niż plotki informacje, zna ludzi, oni znają jego... Różne wieści z południa Wissenlandu docierają, ze wsi, z miasteczek. Pomoże ci też w twojej misji, zna kogoś z otoczenia tej krwawej dziwki, która tam gdzieś się pewnie będzie kryła. Miej uszy szeroko otwarte swoją drogą, ale nie angażuj się, ty tylko spowiadasz naszego nowego sprzedawczyka i uważasz, czy przypadkiem czegoś nie będzie kręcić. On będzie wiedział, że się nim opiekujesz, będzie też wiedział, że od ciebie zależy byt jego rodziny. Uprzedzono go, że ma cię wtajemniczać, w co będziesz chciał, pamiętaj i korzystaj z tego, żebyś był go pewny. Będzie grzeczny. Jak okaże się, że znajdziecie winnych spisków z południowymi zbrodniarzami, wydacie ich po cichu miejscowej władzy, a jak znam Stauffena, będzie szybciej i taniej niż targać ich na stryczek tutaj. Tylko uważaj, czy on aby nie będzie w panice w ciemno chciał ich wydać jako spiskowców, żebyśmy tylko zadowoleni byli... niewinnych poddanych nie zamierzamy przecież wieszać, ktoś musi płacić podatki! Ale to przecież poznasz, w razie czego. Tylko uprzedź go o tym. Jak będziesz chciał być niemiły, możesz racjonować mu jego proszek, słabo się bez niego czuje...
- A co do tego, czego jeszcze chciałbym się dowiedzieć... - grubas przerywa nagle, patrząc gdzieś w kąt. - Mniejsza z tym. Idą. O resztę pytaj Fabia, jeżeli coś jeszcze nie będzie jasne, po tym co powiem zaraz. Od niego weźmiesz też sakiewkę na podróż, listy dla dowódcy straży - przechowasz je do momentu, kiedy ten młokos będzie mógł się nimi posłużyć - i nazwiska tych trzech, których sprawdzić, a pewnie w praktyce zdemaskować musi nasz kupczyk. No i narkotyki.
Kapłan rzuca jeszcze spojrzenie w stronę stojącej w cieniu Elizy, która szybko zakłada na głowę kaptur i natychmiast wbija wzrok w podłogę, cofając się głębiej w kryjący katy pomieszczenia cień. Kiedy otwierają się drzwi do komnaty i przed Wielebnym straż rzuca na gruby dywan jakiegoś wymiętoszonego i wystraszonego człowieka, Fuchs znów opada na kolana, skłaniając głowę na piersi. Myśli mkną pod czaszką, coraz nowe pytania rodzą się i krzyczą o odpowiedzi, jednak wie, że żadnych odpowiedzi już nie uzyska. Chwilę potem jakiś sługa otwiera największe z drzwi, anonsując donośnie nadejście kolejnego gościa: - Hrabia Gotfryd von Ammer! Do sali wchodzi młody, wyprostowany jak struna szlachcic - on jeden z racji urodzenia nie musi klękać przed Wielebnym, miast tego wystarczy głęboki i pełen szacunku ukłon.
Remo Schörner- Spoiler:
Kopniak poderwał go w górę, Remo z jękiem przetoczył się po kamiennej podłodze. - Wstawaj, gnoju! Wstawaj, szlamo pierdolona, dziś twój szczęśliwy dzień! No już, mendo! Kolejne kopnięcie w żebra, tym razem złagodzone przez w porę nadstawioną rękę. Mruga w ciemności, gdy dociera do niego kolejny głos, inny niż charkotliwy, brudny, pełen góralskich naleciałości reikspiel biedoty, jakim posługują się strażnicy. Władczy, to dopełnia wrażenia - celę Remo musiał wreszcie odwiedzić ktoś znaczny - i w istocie poznaje ten głos, to ten sam człowiek, który przesłuchiwał go tuż po schwytaniu, kiedy nie udało mu się uciec z miasta. Ten sam, któremu przysięgał wierność Nuln, ten sam, który opowiadał, że ludzie wywiadu już mają jego brata. Tamten mówi coś, ale Remo nie rozumie. Kiedy to było? Trzy dni temu? Czy może tydzień? Przez ciało przebiegają niekontrolowane dreszcze, palce dłoni kurczą się mimowolnie, w głowie szumi, kolejne fale mdłości podpływają i odpływają, żołądek kurczy się konwulsyjnie, ale - może na szczęście - nie ma już czego wyrzucić. Remo zna to uczucie, wie, że jego organizm domaga się błękitnego proszku, tak bardzo że... Gwiazda bólu rozbłyska mu pod czaszką, uderzenie w ścianę przywraca go do przytomności. Znów słyszy głos przybysza. - Uspokój się, przeklęty, brudny dzikusie, Wielebny chce go w jednym kawałku. Jak nie będzie zadowolony ze stanu więźnia, osobiście utnę ci przyrodzenie i każę nakarmić nim świnie. Wypowiedziana niegłośno i zimno groźba musiała podziałać, podniesiono Remo całkiem już delikatnie. Stojący w progu, ubrany w czarny strój, ozdobiony złotym gryfem Nuln, wysoki mężczyzna trzyma ręce założone z tyłu, cofa się o dwa kroki, żeby przepuścić wlokącego więźnia dryblasa. Kiedy mrugający odwykłymi od światła oczami Schörner wleczony jest korytarzem, głos człowieka w czerni płynie gdzieś zza pleców. Nie zmienił tonu nawet odrobinę, do więźnia dopiero po chwili dociera, że kolejne słowa kierowane są do niego. - ...postanowił okazać łaskę i dać ci szansę. Zaraz będziesz miał okazję osobiście mu za to podziękować, ale najpierw polecono mi dopilnować kilku spraw. Poczynając od tego, co dla ciebie bez wątpienia w tej chwili najważniejsze...
Remo posadzony zostaje na krzesło, więzienny strażnik stoi z tyłu, ale to się już nie liczy, bo na stole przed nim widzi coś, czego pożąda, coś, czego potrzebuje, czego domaga się jego organizm - wystawia rękę, ale natychmiast czuje ból uderzenia, ręka opada bezwładnie. Tym razem mężczyzna w czerni nie strofuje strażnika. - Kiedy ja pozwolę. Nie wcześniej. - złoty gryf miga na chwilę przed oczami więźnia, po chwili słychać westchnienie i cmoknięcie, jakby pełne uznania - Nonono... ufff, to chyba prosto z twoich magazynów. Błyska ostrze noża, ubrudzone błękitnym proszkiem, nagle jak piorun, rozpędzona błyskawica uderza w jego stronę, w ułamku sekundy zatrzymując się zaledwie milimetr przed nosem unieruchomionego przez strażnika więźnia. - Dalej. Już. Nie lubię powtarzać, a do tego co powiem musisz być przytomny.
***
Remo wciąż siedzi na krześle, a wszystkie zmysły pracują pełną parą, dostarczając kompletu doznań. Czuje, że w jego żyłach krąży żywa, gniewna energia, jednak zaprzęga wolę, by siedzieć spokojnie, nie odzywać się, spokojnie, spokojnie. Złoty Gryf skrzeczy zew polowania...! Remo mruga szybko, do oczy napływają łzy, skupia całą percepcję na mężczyźnie w czerni, który nachyla się nad tym pobitym, leżącym na środku sali. Trzyma w ręku ostry nóż. - To nie jest konieczne... - zaczyna Remo, czując jak ogarnia go panika, wnet jednak milknie, gdy głowa odskakuje mu od silnego uderzenia, zadanego gdzieś z tyłu, w uchu dzwoni jak na mszę. Cuci go pełen bólu, zwierzęcy krzyk. Krzyk jego brata. Mężczyzna w czerni rzuca na posadzkę okrwawiony nóż, odcięty kciuk wiruje w powietrzu, brocząc warkoczykiem czerwonych kropelek spada na kolana Remo. - To my decydujemy, co jest konieczne. - mówi Złoty Gryf, cały czas tym samym, beznamiętnym tonem, chociaż w jego ptasich źrenicach o barwie złota Remo widzi tylko dziką agresję - Konieczne jest, żebyś to zrozumiał. Zrozumiałeś? Remo kiwa pośpiesznie głową. Nie może oderwać oczu od odciętego kciuka Alberta. Brązowe oczy mężczyzny w czerni wpatrują się w niego intensywnie. - T-tak. - I to my zdecydujemy, co będzie konieczne później. Dobrze, że rozumiesz. Teraz, skoro już wiesz, że mówimy poważnie i chcemy być poważnie traktowani - jak już mówiłem Wielebny postanowił udzielić ci łaski, dać ci szansę. Wyruszysz z misją, pod opieką naszego człowieka. Na imię mu Kurt, zapamiętaj, bo będziesz mu pomagał we wszystkim, czego będzie od ciebie wymagał, będziesz go wspierał w tej misji i strzegł jak... - błyskają w uśmiechu białe zęby - tak, jakbyś strzegł własnego brata. Remo czuje, że ktoś z tyłu wciska mu za pazuchę mały zwój. - Sprawdzisz to sobie później, a jak sprawdzisz, spalisz. Chcę mieć pewność, że zapamiętasz, więc lepiej zrób to, jak już trochę ochłoniesz. Są tam trzy nazwiska, ludzie których znasz, albo znają ich twoi znajomi, to kupcy z pogranicza. Musimy wiedzieć, czy są już na żołdzie sudenlandzkiego motłochu, czy pozostali wierni Hrabinie. Ty to sprawdzisz, i zrobisz to bardzo skrupulatnie, a Kurt będzie z tobą cały czas, żebyś w każdej chwili mógł dzielić się z nim tym, czego się dowiedziałeś. Jak to powiedział Wielebny - twój nowy brat będzie twoim spowiednikiem. Druga rzecz dotyczy także twoich kontaktów. Wiemy, że znasz kogoś z otoczenia rozbójniczki, grasującej w południowym Wissenlandzie i zajmującej się mordowaniem szlachty, kogoś działającego w ramach bandy, albo może kupującego coś od nich, czy zaopatrującej ich w coś, hę? Nie zaprzeczaj, my dużo wiemy, może nie wszystko, ale dużo, jedna z tych opcji jest prawdziwa, nieważne co robi, ważne KTO oraz że może za to wisieć. Waszym zadaniem będzie schwytanie jej, tej Flammenmaid, a ten twój kuzynek, co za nimi biega w tym pomoże. W zamian możesz wykopać go z Wissenlandu i żeby nigdy nie odważył się tu wrócić. Oprócz tego będziesz pomagał Kurtowi we wszystkim innym, do czego cię wyznaczy. Odpowiesz na każde pytanie, choćby dotyczyło tego, ile razy dmuchałeś kozy w tej swojej rodzinnej wsi czy innej dziurze czy z którym konkretnie knurem cię maciora płodziła. Kiedy wróci do miasta, zda raport z twoich działań - a jeśli będzie on zadowalający, Albert - ręka kieruje się w stronę zwiniętego kłębka bólu na podłodze - wyjdzie wolny i bez dalszych uszczerbków na zdrowiu.
- Nie obchodzi nas, co zrobisz po drodze. Ani jak to zrobisz. Jeżeli gdzieś po drodze złamiesz prawo i zawiśniesz, a zadania nie wykonasz - on zginie. Jeżeli dasz się ubić byle bandziorom - on zginie. Jeżeli uciekniesz - on zginie. Jeżeli wrócisz sam - on zginie. Jeżeli Kurt będzie wątpił w twoje oddanie miastu Nuln... No, wiesz? Powiedz. - Albert... zginie... - Właśnie. Liczą się efekty. Wiemy, że jesteś bystry i pełen tej uroczej, plebejskiej inicjatywy. Wymyślisz sposób, żeby wywiązać się ze wszystkiego, co? Po prostu tak, żebyśmy byli usatysfakcjonowani, żebyśmy nie mieli żadnych wątpliwości, nie męcząc nas zbędnymi szczegółami, ani durnymi pytaniami, prawda? Prawda? - Tak.
***
Remo rzucony zostaje na kolana kilka metrów przed grubym, starym mężczyzną w bogatej szacie, przewraca się na miękkim dywanie, jeden ze strażników podrywa go za ramię z powrotem do klęczek, po czym zamyka za sobą drzwi. Chwilę później otwierają się drzwi, gdzieś z boku, głos sługi zza nich anonsuje wyraźnie: - Hrabia Gotfryd von Ammer! I staje w nich wysoki szlachcic, zginając się w ukłonie przed kapłanem. Dopiero po dłuższej chwili Schörner dostrzega jeszcze jedną postać, klęczącą po drugiej stronie sali, ubranego na ciemno, skrytego w cieniu jednej z kolumn, starszego od siebie mężczyznę, od sekundy taksującego go uważnym spojrzeniem zimnych oczu.
Gotfryd von Ammer- Spoiler:
- Zatem... jesteś panie hrabią. Kto wie, być może ostatnim już w Sudenlandzie - urzędnik, który przedstawił się wcześniej jako Otto Schlachtenberg, kawaler z Wissenlandu w służbie Hrabiny Emmanuelle von Liebewitz, Jaśnie Oświeconej Elektorki i Protektorki Wolnego Miasta Nuln, pokiwał głową, przełykając kolejny kąsek podanego w przydrożnej oberży gulaszu. Znajdowali się już dość daleko za granicą z Wissenlandem. Biesiadowali spokojnie bodaj pierwszy raz od samego zamku Ammerów, dopiero tutaj Otto uznał, że niewielki oddział dragonów przydzielony mu jako eskorta jest rzeczywiście wystarczający, by zapewnić im bezpieczeństwo. Wcześniej kazał schodzić z drogi byle widzianej z daleka bandzie i gnać po bezdrożach, co Gotfryd uznawał za bez mała tchórzostwo. Urzędnik Nuln kwitował jego obiekcje wzruszeniem ramion, odpowiadając niezmiennie, że najważniejszym priorytetem jest wyznaczona mu misja, a nie narażanie żołnierzy w byle awanturach. Chociaż mówiło się, że nowe władze rewolucyjnego Sudenlandu nie szukały zwady z Wissenlandem i Nuln, szanując ich granice, w tych czasach nie można było niczego być pewnym. - Chociaż jeżeli nie zostanie stłumiona ta szalona rebelia, pewnie niewiele ci przyjdzie z tego tytułu, nie mówiąc o ziemiach. Swoją drogą... przygotuj się panie, na niewygodne pytania. Jak choćby takie - dlaczego żyjesz. - dodał po chwili, powoli wypowiadając słowa i uważnie przypatrując się młodemu szlachcicowi. - Co?! Jak śmiesz!? - młodzieniec zerwał się od stołu, wywracając dwie misy, ale spokojny wzrok starszego urzędnika uspokoił go szybko. - Siadaj, mości hrabio. Nie mam na myśli nic złego, ostrzegam tylko, racz usłuchać starszego człowieka. Nic nie insynuuję, ale chcę cię panie przygotować na to, co możesz usłyszeć. Jeszcze w styczniu, niecały miesiąc temu, cała niemal szlachta Sudenlandu, która zdążyła zebrać się w pospolitym ruszeniu, żeby zdławić buntowników, rozbiła się krwawą miazgą, próbując szturmować wagenburg. Wiesz co to wagenburg, panie? Oni też nie wiedzieli. Panowie rycerze, przyzwyczajeni, że na sam ich widok wróg bierze nogi za pas, wpadli pełnym pędem na rząd umocnionych wozów, chwilę wcześniej poczęstowani salwą z rusznic, muszkietów, dziesiątkowani falkonetami i organkami, dobijani halabardami, rohatynami, włóczniami, a wreszcie masakrowani zwykłymi młotami czy innymi pałkami przez rozwścieczoną tłuszczę. Padali pewnie pod bronią krewniaków tych, których piętnaście lat temu na placu w Pfeildorfie tratowało wojsko Toppenheimerów, na rozkaz Wielkiej Baronowej Etelki, świeć Sigmarze nad jej duszą. W tym samym czasie, mordując naszych szlachetnie urodzonych braci, te plebejskie bestie... śpiewały. Bezcześciły sigmaryckie psalmy! Jeżeli kto przeżył, to dlatego, że go tu wtedy nie było. Będą pytania. Na przykład - dlaczego? I nie ja je będę przecież zadawał. - Opowiedziałem ci, człowieku, gdzie byłem i po co! Dlaczego! - A twój ojciec? - Mój ojciec...! Mój stary ojciec cierpiał z powodu starej rany, nie mógł już wsiąść na konia, większość czasu spędzał w łożu. Nie mógł walczyć o Pfeildorf, ale wiem, że zginąłby pod nim z chęcią, walcząc póki starczy tchu, za swą wasalkę, za jaśnie Elektorkę! Wątpisz w to?! - Nie, nie, panie. Skądże. Ja wiem o tym wszystkim. O twym ojcu wiadomo, że dzielnym był rycerzem! Dotarła do nas wieść o niepokojach na tych ziemiach, dlatego też wysłano mnie, bym pomógł twej rodzinie opuścić Sudenland. - O-opuścić? - młodzieniec patrzył na urzędnika, jak na szalonego, nie rozumiejąc. - Mieliśmy zapewnić twojej szanownej rodzicielce bezpieczną podróż do Nuln, twój ojciec był nie tylko dzielnym, ale też zapobiegliwym człowiekiem... niestety nie mógł przewidzieć wszystkiego. Młody szlachcic wychylił do dna puchar, natychmiast napełniając kolejny. Nachmurzony, patrzył nieufnie na siedzącego naprzeciwko szpakowatego człowieka ubranego w prosty, podróżny płaszcz. Może tylko te przenikliwe oczy utkwione w obliczu młodzieńca różniły go od byle kupca, zdążającego czym prędzej, byle dalej od wojennej zawieruchy, aby z bezpiecznej odległości przyglądać się rozwojowi wypadków. - Nie powiedziałeś mi wszystkiego, panie Schlachtenberg. - To prawda i proszę o wybaczenie. Teraz dopiero mogę, gdy nabrałem pewności. - Mów! - Sudenlandzka rebelia to nie tylko łyki i chamy, mój panie. Znamy co najmniej kilku szlachetnie urodzonych, którzy wzięli udział w tej zbrodni. Sam Rottler... przecież on jeszcze niedawno nosił miano von Rottler! Musiałem nabrać pewności, że ty, panie... - Ty psie! Jak śmiesz...! Dwóch stojących nieopodal pod ścianą rajtarów w porę rzuciło się, by z powrotem usadzić na miejscu oszalałego z gniewu młodzieńca, już sięgającego po miecz. Schlachtenberg patrzył spokojnie, a jego uprzejmy głos nie zadrżał nawet odrobinkę. - I jestem tego pewien, ale przekonać się musiałem. Ja umiem w ludziach czytać, taki mój fach, ale czasu potrzebuję, żeby być pewnym. Wolne Miasto zaś płaci mi, żebym był pewny, a nie brał rzeczy na czczą wiarę i słowo honoru. Musiałem skłamać na początku. Wybacz, panie. - Czegoś jeszcze mi nie powiedział! Mów, psie! - szlachcic darł się, zupełnie bezskutecznie próbując wyrwać się dwóm wiarusom, trzymającym go w miejscu, nie chcąc najwyraźniej czynić nijakiego despektu, lecz dostatecznie stanowczo i silnie. - Boli mnie twój gniew, panie. Zdaj sobie wreszcie sprawę, że jesteśmy po tej samej stronie, a wszystko co robię, jest po prostu konieczne. Zatem... to nie poddani twojego ojca napadli na ten zamek, w każdym razie - nie oni byli główną przyczyną śmierci twej rodziny. Wygląda na to, że wasi chłopi albo dostatecznie przywiązani byli do twego, panie, rodu, albo też za mało mieli w sobie rebelianckiego fermentu, aby poważyć się na czyn tak ohydny i przeciwny naturze. - Więc? Kto? Kto ich zamordował, kto złupił zamek?! Porwał Isabelle?! - Zbóje, panie. Tacy, którzy mordowaniem, łupieniem i porywaniem zwykle się zajmują. - mężczyzna w czerni przekrzywia głowę, mierząc młodzieńca uważnym spojrzeniem - Kilka dworów już padło wcześniej ich łupem, jeszcze przed buntem przeciw Toppenheimerom... a teraz, robią to samo, tylko pod nowym sztandarem, nazywając to ludową sprawiedliwością, czy jakimś podobnym, nic nieznaczącym banałem, który usprawiedliwić ma zwykły rozbój. Kiedy twój ojciec, w zgodzie z wasalną przysięgą, wysłał ludzi przeciw rewolucji, zamek został niemal niebroniony. Przypuszczamy, że ktoś musiał wpuścić ich do środka. Później pewnie przyłączyło się też paru miejscowych rabusiów, ale to nie zwykli chłopi dopuścili się rzezi. Resztę już znasz. - A ona? Co z nią??! - Musieli wziąć ją ze sobą, uspokój się, panie. Nasi informatorzy potwierdzają, że mieli ze sobą jakichś jeńców. Nie znaleziono też ciała, a to dobry znak, tacy jak oni nie kłopoczą się ukrywaniem zwłok. Czynili tak nieraz wcześniej. Jej ojciec, ten von Lichtenfels jest bogatym człowiekiem, słyszałem o nim. Ma wiele faktorii handlowych, kilka manufaktur i składów, także w Nuln... Wybuch wojny zatrzymał go w Altdorfie, na łasce Uzurpatora, ale wszyscy wiedzą, że takich jak on nie zatrzymają długo nawet najmożniejsi, nie siłą. Ułoży się, tak czy owak, wróci, a kiedy wróci on, albo zjawi się tu ktoś od niego - zażądają okupu. - I wykpią się, uciekną! Albo wróci za późno i wcześniej ją skrzywdzą! Muszę! Ruszać! Puśćcie! Mnie! Muszę! ICH! ZNALEŹĆ! Rajtarzy twardo zaciskali palce na ramionach młodzieńca, lecz nie patrzyli na niego. Nie widział ich oblicz, te mógł oglądać tylko Schlachtenberg, a jego twarz z kolei była nieprzenikniona. - Tak. Bez wątpienia, panie. My także chcemy ich dostać.
***
Główne wejście do Wielkiej Książnicy jest nie mniej monumentalne niż wrota samej Katedry Sigmara - wielki łuk, zdobiony w piękne rzeźby, przedstawiające sceny z życia Młotodzierżcy, zaraz za nimi wielki ogród, stawy, działające już o dziwo, mimo trwającej jeszcze zimy, fontanny i zielone żywopłoty... Gotfryd von Ammer nie zważał jednak ani na piękno ogrodu, ani nie natchnął go nabożnym zdumieniem ogromny księgozbiór, nawet pomimo faktu, że już w części dostępnej dla każdego mającego prawo do odwiedzania Biblioteki, zgromadzone były tysiące ksiąg, w pomieszczeniu, w którym mogłoby się zmieścić setki zamkowych biblioteczek, w rodzaju tej, jaką chwalił się z dumą przed sąsiadami stary von Ammer. Nikt go nie zatrzymywał, choć kątem oka zauważył, że kilku mijających go z naręczem ksiąg mężczyzn obrzuca z pewnym niepokojem wiszące u jego boku krótkie ostrze - wykonany przez kowali z Karak Varn bastard został w wynajętej na chwilę w pobliskim zajeździe kwaterze, Otto uprzedził go, że nawet komuś jego krwi nie wolno byłoby paradować z tym wielkim żelastwem bezkarnie po ulicach Nuln, nie mówiąc już o wchodzeniu do jakichkolwiek miejskich instytucji... Niemniej krótkiego ostrza, podkreślającego i symbolizującego powagę jego rodu nie mieli prawa mu odebrać - i rzeczywiście, żaden z mijanych, obserwujących go ukradkiem zbrojnych w barwach Nuln nie wykazywał żadnej chęci, by to zrobić. Gotfryd szedł dalej, między wielkimi półkami, a koło niego jak cienie przesuwały się niewysokie postacie w szarych habitach, usuwając mu się niepostrzeżenie z drogi, odprowadzając jego sylwetkę spojrzeniami rzucanymi spod szerokich kapturów. - Panie. Stanął jak wryty, rozglądając się chwilę, szukając źródła dźwięku, tego cichego, miękko wypowiedzianego kobiecym głosem słowa, które wśród szelestów wypełniających biblioteczną salę rozbrzmiało mu w uchu niczym gong. Dopiero po długiej sekundzie jego wzrok padł wreszcie na drobną zakonnicę, młodą dziewczynę, której oczy skryte są w cieniu szarego kaptura. - Szlachetny panie - powtórzyła dziewczyna - Wielebny przyjmie cię niebawem. Proszę podążać za mną. Idąc za cichą mniszką, mijając wciąż nowe drzwi i korytarze, wypełnione regałami pełnymi opasłych tomisk, Gotfryd von Ammer przywoływał w pamięci to, co opowiadał mu wcześniej Otto Schlachtenberg. Jego słowa mieszały się młodzieńcowi, nie pamiętał już co tamten przytaczał jako plotki, a co było według niego faktem, zbyt był rozgorączkowany przez ostatnie dni - okrutna banda banitów, specjalizująca się w grabieży i morderstwach na szlachetnie urodzonych; ponoć już kilka lat temu było o nich głośno, zarówno w Wissenlandzie jak i w północnym Sudenlandzie wyznaczono za głowy najbardziej znanych i bezwzględnych oprychów duże nagrody; że od roku czy dwóch lat ludzie gadają, iż prowadzi ich kobieta, czerwonowłosa wiedźma, zwana "Flammenmaid", Płomienna Panna, a to od puszczanych z dymem szlacheckich dworów i palonych żywcem ludzi (w co osobiście Gotfryd nijak uwierzyć nie mógł, wszak żadna niewiasta, nieważne jak plugawego stanu, nie byłaby zdolna ani do prowadzenia bandy banitów, ani do podobnych okrucieństw!). Zapamiętał za to, co najważniejsze - Hrabina osobiście zażądała rozbicia owej bandy bandytów, a jej wierni słudzy byli już na tropie. I że Wielebny Ruprecht von Heidelberg, opiekun Wielkiej Książnicy i wierny sługa Sigmara wydał już rozkazy, mające do spełnienia życzenia Hrabiny doprowadzić. Rozbić banitów, prowodyrów zaś doprowadzić przed uczciwy sąd, który bez wątpienia wyda na nich sprawiedliwy wyrok.
Młody hrabia Gotfryd von Ammer już za chwilę miał spotkać się z Wielebnym osobiście, aby poprosić go o umożliwienie mu udziału w tej specjalnej misji. Schlachtenberg był przekonany, że z uwagi na rodzinną tragedię młodzieńca oraz wysokie urodzenie, święty mąż nie będzie miał innego wyjścia, jak do tej uniżonej prośby się przychylić, chociaż radził wcześniej, by młodzieniec okiełznał przed nim swój ognisty temperament - Wielebny bowiem nie był kimś, kogo można do czegokolwiek skłonić siłą czy groźbą, za to niezwykle łatwo było go urazić. Gotfryd ścisnął wiszący na szyi medalion w kształcie młota. Modlił się do Młotodzierżcy, do Sigmara Sprawiedliwego, by ten dał mu okazję do uratowania kochanej kobiety oraz dokonania sprawiedliwej zemsty, aż wreszcie modlitwy się spełniły i okazja ta objawiła się w postaci Jego sługi! Łzy radości i wzruszenia zabłysły przez moment w oczach Gotfryda, kiedy otwierały się przed nim drzwi do wielkiej sali, gdzieś na dolnych poziomach Książnicy, a w uszach tętniły mu słowa rycerskich ballad, których słuchał z zapartym tchem jako młody paź. Oto nadszedł czas, żeby nie słuchać, a zostać bohaterem ballady! Kiedy otwierają się przed nim drzwi, skłania się przed swym gospodarzem w dwornym ukłonie... Gdzieś z dala jakby dobiegają słowa wpuszczającego go, samemu zgiętego w ukłonie sługi - Hrabia Gotfryd von Ammer!
Wielka sala rozświetlona jest złotym światłem, sączącym się z kryształowych kandelabrów, jej rogi, tak jak przeciwległe ściany, giną już jednak w półmroku.. Na samym środku, który oświetlony jest rzęsiście, stoi wielki stół, a na nim coś, co z początku przypomina jakąś olbrzymią, dziecinną zabawkę, makietę dla miniaturowych żołnierzy, z ogromną pieczołowitością odwzorowaną mapę. Dopiero po chwili nowo przybyli mają szansę zrozumieć, że jest to monstrualna makieta Imperium wraz z okolicami, na niej zaś porozstawiane są miniatury, reprezentujące zapewne gotowe do walki wojska. Wokoło, wśród ścian, na półkach i ławach, stoją najróżniejsze sprzęty, wśród których wyróżnić da się łatwo przybory do pisania, globusy, malarskie sztalugi, krzesła i zydle, tace z przekąskami, ale także całe masy aparatów i przyborów o przeznaczeniu zupełnie nieznanym. Całe pomieszczenie wygląda, jakby niedawno i tylko na chwilę opuściła je wielka rzesza ludzi. W powietrzu unosi się wątły zapach zagranicznych kadzideł i perfum. Nim jednak do zmysłów obecnych dociera całe bogactwo wrażeń, jakimi uderza ich to pomieszczenie, głos zabiera Wielebny - który okazuje się być starszym, otyłym człowiekiem, ubranym w zdobione złotem i podszyte sobolowym futrem, karmazynowe szaty. Jego szerokie, uśmiechnięte sympatycznie oblicze, obdarzone potrójnym podbródkiem, zwraca się w kierunku ostatniego z przybyłych, chwilę wcześniej dając znak dłonią w kierunku klęczącego koło niego, nieco w głębi sali czterdziestoletniego, niewysokiego mężczyzny. Kurt podnosi się z klęczek i staje nieopodal, słuchając słów Wielebnego. Uwadze Gotfryda nie uchodzi czwarty obecny na sali, niepozorny, chwiejący się na klęczkach nie dalej jak cztery metry po jego prawej stronie. Ma spuszczoną głowę, ale z rzucanych spode łba spojrzeń da się wywnioskować, że on także słucha uważnie, co ma do powiedzenia gospodarz tego niecodziennego spotkania. - Gotfrydzie! Niech błogosławi cię Sigmar, kuzynie, jakżem szczęśliwy, żeś zdrów i cały, mimo tych szkaradzieństw dziejących się na południu! - przystaje na chwilę, jakby oceniając wywołane wrażenie. Młody szlachcic mruga, zbity z pantałyku, Wielebny zaś cmoka, wyraźnie zadowolony z efektu - Ha! Wam, młodym, jeno wojaczka w głowie, wino a dziewki, tymczasem gdybyś historię, heraldykę i genealogię trochę pilniej studiował, wiedziałbyś, że twój dziadek stryjeczny był mi przyrodnim bratem! Ehhh, co to był z niego za nicpoń, ale jaki dzielny! Eliza!Grubas klaszcze w dłonie, na co spomiędzy cieni wyłania się błyskawicznie niewysoka postać, dokładnie zakutana w szary habit Milczących Sióstr, podając młodemu von Ammerowi napełniony chłodnym, aromatycznym winem puchar. Tylko na moment miga mu spod obszernego kaptura białe lico dziewczyny, kosmyk jasnych włosów. - Dziękuję, pani. - mówi młodzian, mimo ogólnego osłupienia nie zapomniawszy jednak dobrego obyczaju. - Nie jestem panią. Moją rolą służyć - odpowiada mu cicho i łagodnie zakonnica, opuściwszy głowę i ruszając już z powrotem do cieni, z których przed momentem wyłoniła się niczym duch. Wielebny cmoka z zadowoleniem, uśmiechając się patrzy przez sekundę na Gotfryda, po krótkiej chwili jednak błyskawicznie poważnieje. - Gotfrydzie. Kuzynie. Wiem o twojej stracie i wiem też z czym do mnie przyszedłeś. Będzie nam dane jeszcze należycie opłakać twoich bliskich, ale śpieszno ci, by wymierzyć sprawiedliwość i ratować damę. Rozumiem to i nie zamierzam przeszkadzać. Nie, nie, nie mów jeszcze nic. Najpierw opowiem ci kilka słów o tym, że Sigmar ma cię w opiece i przedstawię tych, którzy narzędziami będą w jego rękach, a tobie pomocą, ku chwale sprawiedliwości, Wolnego Miasta i Hrabiny - wszystko bowiem, co czynimy, tylko z ich dobrem wiązać się może!Dalsza część spotkania mijała im w tych samych pozycjach, Wielebny zaś bez trudu zdobywał uwagę zgromadzonych, po prawdzie nikt nawet nie myślał mu przerywać. Wskazując na stojącego po swojej prawicy czterdziestolatka rzucił tylko jego miano - Kurt - jednocześnie zapewniając, że to oddany bez reszty sługa Nuln i zaufany Kościoła, co w dzisiejszych czasach wiele znaczy. Że będzie on Gotfrydowi dobrym przyjacielem, sprytnym doradcą i przewodnikiem, który poprowadzi go po tych ścieżkach, po których rycerzowi poruszać się nie wypada, a po jakich - niestety - prawdopodobnie w tych parszywych czasach poruszać się będzie trzeba. Z kolei ten klęczący przedstawiony został Gotfrydowi jako skruszony grzesznik, prostak nazwiskiem Schörner, który zawinił wieloma czynami przeciwko Nuln, ale teraz gorąco zapragnął za swoje winy odpokutować, na co on, von Heidelberg, uniżony sługa Sigmara, przystać musiał, gdyż każdy skruszony na szansę pokuty zasługuje... Obaj oni, mówił dalej Wielebny, a widać było, że kieruje te i dalsze słowa przede wszystkim do szlachetnie urodzonego Gotfryda, obaj oni wielkie usługi mogą ci oddać i niewątpliwie okażą się ogromną pomocą, chociaż może na talentach owego grzesznika, Schörnera, znać się będzie najlepiej Kurt i na nim raczej należałoby polegać, jeżeli chodzi o radę czy podjęcie decyzji... Sama misja zaś została opisana jak następuje - trzy miesiące temu, tuż przed tragiczną śmiercią Cesarza Karla-Franza i podążającymi za nią nieszczęściami, Wielka Książnica Sigmara za pośrednictwem tu obecnego sługi Jego wynajęła ekspedycję, która za zadanie miała zbadać pewne cenne znalezisko, które odkryto niedawno w cichej dolinie w Górach Szarych, daleko na południowym zachodzie od Wissenburga, na samej praktycznie granicy z Sudenlandem, w dzikiej, nieco odludnej i zalesionej baronii Stauffen. Już sam fakt niefortunnej lokalizacji owego znaleziska - a były to konkretnie ruiny prawdopodobnie jeszcze z czasów, kiedy Pan nasz, Sigmar w swej wspaniałości chodził po ziemi, mogące kryć bezcenne relikwie naszej wiary - już sam fakt owej feralnej lokalizacji mógłby się wydać dostatecznym powodem, aby zacząć niepokoić się losem wyprawy, jednak jakby tego było jeszcze mało! Wyprawie przewodzi uczony, wielkiej sławy i sławnego nazwiska, autor wielkich w dziejach wiedzy dokonań na wielu polach, Luigi Corleone. I to wielkie nazwisko rzuca się jednocześnie na całą wyprawę pewnym cieniem, gdyż w zbuntowanym Sudenlandzie sroży się zbrodniarz, noszący to samo nazwisko, kondotier Corleone, i okazuje się to być rodzony brat naszego uczonego! Profesor Luigi Corleone przysięga w listach, że ze swoim bratem-nieukiem nie ma nic wspólnego i w zasadzie nic go to wszystko, co dzieje się w Imperium, a nie ma związku z jego naukowymi wysiłkami, nie obchodzi, co - pozostając nieco dla nas niemiłym - jednak jeszcze nijaką zbrodnią nie jest. Wielebny twierdzi też, że nie ma powodu - poza oczywistym i niepokojącym samym w sobie pokrewieństwem uczonego z najętym przez Sudenland kondotierem - żeby z jakichkolwiek innych względów przypuszczać, że cała naukowa wyprawa może mieć coś wspólnego z szalejąca rewoltą, zarówno same ruiny jak zresztą cała uboga baronia Stauffen leżą w zasadzie na uboczu wszystkiego i nie za bardzo jest po co wysyłać tam wojsko. Kapitan straży, w którego lojalność Wielebny nie wątpi, a od którego otrzymuje niezależne raporty, również nie zgłaszał żadnych podejrzeń na temat działań Sudenlandczyków, związanych w jakikolwiek sposób z pracami kierowanymi przez Luigiego... jednak coś w tej całej sprawie nie gra, tym bardziej, że tydzień temu dotarły do Biblioteki pewne niepokojące i dość niejasne wieści, w których Luigi raportował o dwóch śmiertelnych wypadkach wśród robotników, rozprzężeniu dyscypliny i żądał zwiększenia zbrojnej eskorty i - jak co miesiąc, oczywiście - zwiększenia funduszy na badania, prowiant, wynagrodzenie robotników i Sigmar wie co jeszcze. Fakt, że całą sprawę trzeba dokładnie zbadać z bliska, wydaje się w tej sytuacji jasnym i oczywistym. W obecnej chwili i politycznych cyrkumstancjach Biblioteka nie jest oczywiście w stanie spełnić żadnego z żądań Luigiego, a nawet wolałaby wycofać stacjonującą na miejscu badań półsetkę straży, tym samym zawieszając projekt naukowy na czas trwającej wojennej zawieruchy. I w tym miejscu właśnie pojawia się okazja, aby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, bowiem według plotek potwierdzanych przez pracujących dla Nuln donosicieli, właśnie w tamte rejony skierowała się, zostawiająca za sobą zgliszcza i ruiny banda banitów, prowadzonych jak wieść gminna niesie przez kobietę, nazywaną Flammenmaid lub Flammemaid, którą sama Jaśnie Oświecona Hrabina osobiście kazała na sąd doprowadzić. Członkowie tej bandy zaś z pewnością wiedzieć będą, gdzie ukryta została porwana przez nich narzeczona hrabiego von Ammer! I takąż właśnie piękną klamrą Wielebny zamknął swoje błogosławieństwo dla wyprawy młodego hrabiego Gotfryda, zarazem rekomendując mu jako mentora i przewodnika "zaufanego i doświadczonego" człowieka Nuln, Kurta, oraz "skruszonego, ale szczerze pragnącego poprawy" i posiadającego mnóstwo przydatnych znajomości Schörnera. - Drogi Gotfrydzie! Sigmar w ten sposób jasno wskazał nam drogę - jedźcie czym prędzej na południe, na Szare Pogórze, do baronii Stauffen, szybko sprawdźcie co się tam dzieje, po czym bierzcie pod komendę straż od uczonych, im samym każcie czym prędzej wracać do Nuln, a sami szybko łapcie banitów, uwalniajcie damę i wracajcie do nas w chwale! Czym prędzej, abyście zdążyli powitać tu jej drogiego ojca, hrabiego von Lichtenfels, ta scena poruszy do łez samą Jaśnie Oświeconą Hrabinę, daję słowo!Młody Gotfryd - trzeba mu to przyznać - dzielnie próbował wejść w słowo swojego starszego "kuzyna", ale niewiele mu z tego wyszło. Do końca ich spotkania nie dane mu było powiedzieć nic poza niezbornymi podziękowaniami za łaskę i zaufanie, jakim go obdarzono, a chwilę później kapłan zniknął już, wymawiając się nie cierpiącymi zwłoki obowiązkami państwowymi najwyższej wagi, opuszczając salę wraz z nieodstępującą go już na krok Milczącą Siostrą. Opiekę nad gośćmi przekazał w ręce swojego bladego, zakatarzonego, chudego sekretarza imieniem Fabio. Ten nie wydawał się ani trochę tak władczy jak jego pryncypał, jednak zdawał się również nie mieć pojęcia, co to znaczy uśmiech i raczej nie słyszał płomiennego przemówienia Wielebnego - jego słów nijak do niefrasobliwej i pełnej swady paplaniny kapłana nie dało się przypiąć. - Panie Fuchs, to dla pana. Jeżeli potrzebne będą konie, stary Helmut jest uprzedzony, da pan tylko znać tam gdzie zwykle. - wręczył Kurtowi dużą, skórzaną torbę, którą ten zawiesił sobie na ramieniu bez zaglądania do środka. - Nuln nie jest w stanie wojny z Sudenlandem. Nuln zresztą nie jest w stanie wojny z nikim. Jeżeli tam będą Sudenlandcy żołnierze, rebelianci, czy jakkolwiek ich zwać, ale pod ich flagą, to nie ma prawa być żołnierzy, ani żadnych urzędników Nuln. I nigdy ich tam nie było. A jak ktoś by ich mimo wszystko widział, taka ich, niesfornych psubratów mać, to już nikomu nie powie. Czy to jasne? To dobrze. Powodzenia.Z całej trójki chyba tylko Gotfryd nie do końca chwycił sens słów ponurego kancelisty. Dla wszystkich trzech było za to jasne, gdzie zmierzają i po co, choć znów dla nikogo jasnym być nie mogło - co dokładnie tam na nich czeka.
Ostatnio zmieniony przez Admin dnia Sob Maj 15, 2010 2:42 pm, w całości zmieniany 2 razy | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 1:26 pm | |
| Konrad "Kurt" Fuchs
Przez okno na poddaszu wpadały ostatnie promienie słońca. Dzień kończył się. Stara część dzielnicy świątynnej powoli pogrążała się w szarówce. Wewnątrz przytulnego pomieszczenia, w jednej z kamienic, na podłodze, leżał człowiek. Towarzystwa dotrzymywała mu kompania opróżnionych, blaszanych butelek. W alkoholowym śnie czas płynął powoli. Kiedyś jednak i on musiał się skończyć. Błogi stan bujania w obłokach powoli zastępowała twarda rzeczywistość. Po chwili, mężczyzna oprzytomniał, zaczął się ruszać, jęczeć. Drżącą ręką sięgnął po jedną z butelek. Ta, niepokorna, okazała się pusta. Następna również. I jeszcze jedna. Człowiek zmełł pod nosem siarczyste przekleństwo. Musiał wstać. Podszedł stojącego pod ścianą małego stolika. Spojrzał w lustro. Widok w nim nie był optymistyczny. Dalej, popatrzył na swoje ręce. Lepiły się zeschłego potu i brudu. Dłonie zawsze miał brudne, do tego był przyzwyczajony. Nie lubił tego, ale też nie mógł z tym nic zrobić. Sięgnął po misę z zimną wodą. Starał się zmyć ten brud, raz za razem polewał ręce wodą i szorował szorstką szczotką. Bez rezultatu. Odkąd sięgał pamięcią, zawsze miał je brudne.
***
- Ku chwale Wolnego Miasta i Hrabiny – Kurt lekko skinął głową, gdy tylko Wielebny skończył. Zaprawdę, pracy dla niego było tyle, że ta lista zadań starczyć mogła dla całej siatki doświadczonych agentów. Schlebiało mu, że właśnie jemu je wyznaczono. Był również pewien, że przełożony dokonał właściwego wyboru. W całym nulneńskim wywiadzie nie było przecież nikogo lepszego. Uśmiechnął się blado, ledwie skrywając pogardę, patrząc na swojego młodego podopiecznego. Pilnowanie go przed robieniem głupstw może być zadaniem trudniejszym niż wszystko inne.
Mruknął coś do Sekretarza, odbierając potrzebne klamoty. Zaczął już powoli planować kolejność wykonywania swoich obowiązków. Jako pierwsze, konieczne było zebranie informacji jeszcze w obrębie murów Wolnego Miasta. Znajomości „skruszonego grzesznika” mogły w tym ogromnie pomóc.
Następnie, szybkim krokiem podszedł się do Hrabiego. Miał przed sobą naiwnego młokosa, znającego się właściwie na niczym. Demon jeden wie, jaki z niego może być pożytek. Jednak to właśnie on miał tu dowodzić. Będzie go trzeba niedługo poważnie wypróbować. Swoim zwyczajem rozmawiał z nim, sącząc swemu rozmówcy słowa niemal na ucho.
- Panie – głos miał zimny, pozbawiony emocji, zdecydowany - wiele czasu zaoszczędzę, gdy pominę należną ci tytulaturę. Na czasie wszystkim zależy. Choć to ty, panie, będziesz dowodził w tej wyprawie, proszę, byś brał moje słowa pod rozwagę. W każdej sytuacji. Zrobię wszystko, by zapewnić bezpieczeństwo tobie i ludziom, na których ci zależy. Dlatego właśnie, na pewne rzeczy będę mógł się nie zgodzić. Dla twego dobra. Proszę też, byś nie zważał na różne słowa i okoliczności, które mogą wydawać się brudne i niegodne. W nowych, ciężkich czasach wszystko jest dozwolone, jeśli służy słusznej sprawie. Choć zapewne nie możesz doczekać się chwili wyjazdu, zalecam cierpliwość. O tych leśnych ostępach musimy dowiedzieć się wiele jeszcze tu, na miejscu. Pragnę również, byś czasem zostawał nieco z tyłu, w możliwie bezpiecznych warunkach. Wróg może mieć wszędzie swoich szpicli i donosicieli, nawet w samym Mieście. Im mniej będziemy razem pokazywali się na ulicach Nuln, tym lepiej. Podobnie zresztą, jak z naszym nowym przyjacielem. Teraz, jeśli pozwolisz.
Zerknął na chwiejącego się nieco, poobijanego Shörnera. Do niego był bardziej przekonany. To przecież zawodowiec. Tacy są znacznie bardziej przewidywalni. Nawet, jeśli pracują jeno z przymusu. Fuchs starał się domyśleć, kogo z rodzinki owego przemytnika trzymają w pierdlu gryfy z kontrwywiadu. Ojca? Matkę? Siostrę, brata? Dzieciaka może? Albo i wszystkich w komplecie? Przecież Wielebny zawsze cenił sobie ciepło rodzinnego ogniska, lubił łączyć zerwane więzi. Kurt wyjął ze skórzanej torby niewielki woreczek z charakterystycznym, niebieskim proszkiem. Od niechcenia poluzował nieco zamykający go rzemień, zaczął leniwie rozgniatać sakiewkę. Przechylił krawędź. Po chwili, w powietrzu, pojawiły się drażniące nos, niebieskie drobinki. Cały czas, szpieg uważnie przyglądał się zmaltretowanemu człowiekowi.
- Tutaj możemy otwarcie rozmawiać, grube mury Biblioteki skutecznie tłumią wszelkie dźwięki. Co zresztą niedawno dane ci było zobaczyć, mam rację? Przez najbliższe tygodnie będziemy sobie bliscy, Remo. Bardzo bliscy. Skoro mam być powiernikiem twoich sekretów, możesz zacząć śpiewać już teraz. Zacznij od tego, kim jesteś i co mam o tobie sądzić. Szczerze wszystko, jak spowiednikowi. Wiem, że jesteś przydatny ze względu na swoje rozległe kontakty na południu. Byłeś przemytnikiem, dobijałeś targów w rejonie wideł Reiku i Solu. Założę się, że albo samemu zwiedziłeś rejon baronii Stauffen, albo znasz tych, którzy znają go jak własną kieszeń. Ktoś z nich jest w Nuln? | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 1:27 pm | |
| Remo Schörner
Remo Schörner przez calutką audiencję nie odezwał się ani razu. Klęczał jedynie pokornie, lekko się chwiejąc, zupełnie jakby był zatopiony w cichej modlitwie. Jednak kilka razy zdradził się z tym, iż pilnie słucha, zazwyczaj wtedy kiedy Jego Eminencja określała go mianem "człeka, który pobłądził acz wykazuje chęci poprawy". Za każdym razem gdy padały te słowa, mężczyzna gwałtownie potakiwał, zupełnie jakby chciał rozpaczliwie wszystkich przekonać, że on - grzesznik Schörner - zrozumiał wszystkie występki i teraz jedyne o czym marzy to odpokutowanie swych pomyłek. Choć z drugiej strony, ta nadnaturalna gorliwość w modlitwie mogła się wydawać nieco wymuszona przez innych. A przynajmniej tak najłatwiej było zinterpretować te gwałtowne kulenie się, jakby w oczekiwaniu na cios, gdy tylko ktoś przy pobitym Remo wykonał jakiś gwałtowniejszy ruch.
Kiedy audiencja dobiegła końca, mężczyźnie było wreszcie dane się podnieść z klęczek. Nogi bolały go od tego strasznie, a zwłaszcza poobijane już wcześniej kolana, które głośno strzeliły gdy Schörner się wyprostował. Dopiero kiedy zbliżył się do światła i podniósł nieco wcześniej opuszczoną głowę dało się zauważyć jak strasznie jest obity. Na rękach i piersi, które odsłaniała rozdarta koszulina, miał jeden wielki siniak. Do tego podbite oko, opuchnięte policzki i krew ściekająca z rozbitego łuku brwiowego. Co jak co, ale skrucha w dzisiejszych trudnych czasach nie przychodziła łatwo.
Człek robił wrażenie całkowicie rozbitego i pogodzonego ze swym losem, ale ożywił się kiedy tylko wyczuł w powietrzu charakterystyczny zapach niebieskawego proszku. Jego spojrzenie nabrało czujności, spojrzał najpierw na niewielką sakiewkę, a potem w oczy Fuchsa.
- Mogę? - zapytał, uważnie wpatrując się w twarz szpiega. Kiedy ten leniwie skinął głową, Remo wyciągnął rękę i drapieżnie schwycił sakiewkę, zupełnie jakby się bał iż Kurt w ostatniej chwili cofnie dłoń. Wysypiał nieco zawartości na palce i przybliżył do nosa. Wciągnął może połowę na raz, a resztę wtarł w dziąsła. Przeszedł po nim widoczny dreszcz, zupełnie jakby wszedł do balii z lodowatą wodą. Już płynniejszym ruchem oddał Fuchsowi narkotyk.
- Orżnęli Was, panie. - nie bardzo wiedział jak się zwracać do mężczyzny, ale płaszczenie się zdawało dotąd dobry egzamin wobec większości prześladowców- Nie jest nawet w połowie tak czysta jak Błękitna Magia być powinna. Pewnie żeś pan kupował to od Niziołków? Sukinsyny nie dość, że ode mnie kupują i zabraniają mi działać w Nuln, to jeszcze to rozrzedzają i sprzedają po zawyżonych cenach. A jakby tego było im mało, to teraz mnie sprzedali łysym... - tutaj zamilkł i przerażony spojrzał na Kurta. Zasłonił się jakby w oczekiwaniu na cios i zaskomlał: - To znaczy ukochanej Świątyni Pana naszego Sigmara, któa pozwoliła mi zrozumieć błędy mego postępowania nie bijta... - dopiero po chwili dotarło do niego, że chyba bić go nie zamierzają. Powoli się uspokoił i zaczął mówić dalej. Dało się zauważyć, że w chwilach przestrachu wracał do nieco kaleczącego uszy Wissenburskiego akcentu. - Nie zrozumcie mnie źle. Byłem uczciwym kupcem, dobrze działająca kompania wozów, płac składowy i tym podobne. Wprawdzie działałem nieco w przemycie Magii z Bretonii, ale każdy ma coś za uszami. Mimo tego jestem gotów to odpokutować. Pytacie, panie, kto z moich działa razem z tą krwawą dziwką. Otóż wydawało mi się, że nikt. Zabroniłem kontaktów z bandytierą, bo oni na wozy napadają, handel psują a i za ochronę trza im płacić. Może to jaki inny Schörner, nazwisko to nierzadkie w Wissenburgu. - Remo zamilkł na chwilę, zmrużył oczy jakby się nad czymś zastanawiając- Ale jak teraz se myślę, to chyba będę dla Panów jednak użyteczny. Mam ja krewniaka co do czegoś takiego jest zdolny. Muszę się tylko upewnić u kilku ludzi na mieście czy to on. A i zaopatrzyć się trzeba, przed wyruszeniem w drogę. Więc może mi Państwo pozwolita wyjść na miasto? W jeden dzień obrócę.- zakończył. | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 1:28 pm | |
| Hrabia Gotfryd von Ammer
Gotfryd wkroczył do biblioteki pewnym krokiem, nie zwracając uwagi na gapiących się na niego przechodniów, nie byli oni teraz ważni. Jedyną osobą, która zdołała zbić go z pantałyku, był jegomość, przedstawiający się jako jego kuzyn. Słynny „Wielebny”, bo tak kazał siebie tytułować, okazał się nader spasionym, lecz sympatycznym mężczyzną w podeszłym wieku. Poczęstował go winem, które młody hrabia wypił jednym, szybkim haustem. Gdy zorientował się, że popełnił gafę, do końca audiencji udawał, że sączy wino z pustego już kieliszka.
Mimo wielu prób, Gotfryd musiał ograniczyć się do ciągłego przytakiwania, mruczenia czy kręcenia głową, gdyż stary nie dał sobie wejść w słowo. Gdy Wielebny skończył swój monolog, młody hrabia skinął głową i rzekł.
- Niech mości nam panująca hrabina będzie pozdrowiona, jej sprawiedliwe rządy będą trwały na wieki! Ku chwalę Wolnego Miasta Nuln!
Wielebny szybko się oddalił, zostawiając za sobą głupkowato wyglądającego sekretarza, którym młody hrabia nie zamierzał się przejmować. At, kolejny prostak. Gotfryd rzucił do niego tylko od niechcenia, nie odwracając nawet głowy w jego stronę.
- Każ osiodłać mojego rumaka. Wyruszamy bezzwłocznie.
Wtenczas do hrabiego podszedł „oddany bez reszty sługa Nuln i zaufany Kościoła”. Gdy ten zbliżył swoją twarz do jego, Gotfryd odsunął się i spojrzał nań z wyższością, jednak nie przerywając wysłuchał tego, co ma on do powiedzenia, obserwując i oceniając nowego kompana. Wielebny powiedział, że będzie miał w nim oddanego sługę, czy nawet przyjaciela. Gotfryd szczerze wątpił w to drugie, jednak miał nadzieję, że pierwsze okaże się prawdą. Mimo, że sam w pierwszym momencie ocenił Kurta bardzo słabo, to opinia Wielebnego była dlań bardzo ważna, wręcz wiążąca.
- Dobrze więc, daje wam czas do rana. Nie potrzebujemy nic więcej, jak tylko map terenów do których zmierzamy. Cała noc zwłoki to aż nadto, ale znaj moją cierpliwość.
Następnie drugi z towarzyszy zwrócił na siebie jego uwagę, wciągając nosem i wcierając sobie w usta jakiś dziwny proszek ofiarowany wcześniej przez Kurta. Hrabia przyglądnął się mu dokładniej. Miał przed sobą zniszczonego, brudnego, a do tego całkiem pobitego mężczyznę. Słowem, namiastka człowieka. Gotfryd podszedł, słuchając, co ma on do powiedzenia. Szlachcic z początku nie rozumiał o co mu chodzi. Jakaś „błękitna magia”? Cóż to może być?
Gdy „skruszony, ale szczerze pragnący poprawy” zaczął opowiadać o swoich konszachtach z bandytami, szlachcic zareagował.
- Chyba nie wierzysz, iż bandą morderczych bandytów może dowodzić niewiasta? Toż to śmieszna plotka. Przecie każdy z nas zdążył się przekonać, iż niewiast, są to istoty nieskalane przemocą, niezdolne do żadnego jej aktu.
Przerwał, pozwalając dokończyć myśl Schörner’owi i gdy ten skończył, szlachcic rzekł.
- Zgoda, ale pod jednym warunkiem. Byłoby wielce nierozważne z mojej strony wypuścić ptaszka z klatki, wiedząc, że tenże ptaszek może do niej nie wrócić. Dlatego też, zdecydowałem, iż wyruszamy wspólnie. Moja obecność będzie motywowała do pośpiechu, a także ograniczała twe plany niezwiązane z naszą wyprawą.
| |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 1:30 pm | |
| Konrad "Kurt" Fuchs
Powieka mu nawet nie zadrżała podczas rozmowy. A powinna. Współpraca z tą parką mogła być znacznie trudniejsza, niż do tej pory sądził. Szybko i pobieżnie ich ocenił, powinno starczyć. Zresztą, informacji miał sporo. Chociażby ze sposobu, w jaki się wyrażali. Pewnikiem, młodzik nie jest zbyt roztropny. Zapewne nadrabia to dumą. Należy się spodziewać, że popędzi do każdej, nadarzającej się bitki. Wystarczy, że obwieś w knajpie krzywo na niego spojrzy i awantura gotowa. Cała dyskrecja bierze w łeb. Będzie trzeba na niego cały czas uważać. Albo jeszcze przed wyjazdem paniczyka utemperować. Temu drugiemu, z kolei, należycie się dostało od gryfów z kontrwywiadu. To osobnik bardziej śliski od beczki zepsutych śledzi i takoż właśnie śmierdzący.
- Panie – Przez cały, caluteńki czas mówił jednostajnym tonem, zdawał się być odporny na wszelkie ludzkie emocje - Nie mogę teraz obiecać, że dzień wystarczy. Ale przyjmę to za dobrą monetę i jeśli nic się nie zmieni, jutro, jeszcze przed południem, wyruszymy na trakt. To będzie droga długa i bardzo niewygodna. Jeśli mogę, chciałbym odradzić ci towarzyszenie temu przemytnikowi w jego wieczornym zwiedzaniu miejskiej kloaki. On sam zrobi to najlepiej. Znacznie lepsze będą z twojej strony ostatnie przygotowania do podróży, zmycie z ciała kurzu gościńców. Należyty, syty posiłek. Przez całą drogę do Stauffen nie będzie na to wiele okazji. Tego jestem pewien. Proszę, abyś wykorzystał ten czas należycie, wypoczęty człowiek, to człowiek zdatny do najtrudniejszej pracy. Ja i Remo poradzimy sobie w zbieraniu informacji. Po wszystkim, w okolicy wieczora, będziesz mógł nas, panie, spotkać w zajeździe Trzy Korony przy Siden Strasse. Tam będziemy mogli ostatecznie omówić nasze plany. To bezpieczne i wygodne miejsce do poufnych rozmów. Zaręczam.
Kiedy został już z Schörnerem sam na sam, pozwolił sobie na nieco więcej. Widok płaszczącego się obszarpańca był już dostatecznym powodem do kpiącego uśmiechu. Mimo wszystko, Fuchs, powstrzymał się.
- A co to, dla mnie to świństwo? – Niemal parsknął śmiechem, gdy usłyszał fachowe uwagi odnośnie prochów - Przestań strugać pomyleńca, Remo, źle na tym wyjdziesz. Nie rób z siebie świętoszka, bo obrażasz mój rozum i mocno mnie wkurwiasz. W rzyci mam to, co wcześniej robiłeś. Lepiej weź jeszcze niebieskiego mózgojeba i zacznij kojarzyć szybciej. Zbierz co trzeba, byle ostrożnie. Powiedz mi tylko gdzie będziesz robił. Sprawdzę. Masz czas do wieczora, aż do spotkania w Trzech Koronach. Odbierz swoje klamoty na dole. Teraz idź.
***
Nareszcie upragniona samotność! Dopiero teraz Fuchs zaczął doceniać, jakim przywilejem jest możliwość samodzielnej pracy. Inni ludzie byli dla niego jeno zbędnym balastem. Nikogo w swojej robocie nie potrzebował. No, chyba, że na tą chwilę. Szybkim krokiem przemierzał korytarze Książnicy. Kolejne drzwi i korytarze zostawiał za plecami. Trzeba było się spieszyć. Paniczyk pewnie już przechodził głównymi schodami, a Remo stał gdzieś u kwatermistrza, starego Helmuta. Znając sklerotycznego dziada, jeszcze trochę sobie postoi. Szpieg, idąc niemal na pamięć, skręcił w lewo, w prawo, jeszcze raz w prawo, a następnie wszedł do niewielkiego pomieszczenia biblioteki. Mimo, że niemal cały ten przybytek wypełniały uczone księgi, akurat ten pokój, będący cichym pomieszczeniem ze stołami i krzesłami, był całkowicie wolny od papierowych skarbnic wiedzy.
Siedzący przy jednym ze stolików tęgi, jasnowłosy mężczyzna, na widok gościa przyjaźnie się uśmiechnął. Jego zachowanie wyraźnie kontrastowało z zimnym profesjonalizmem Kurta. Był znacznie bardziej bezpośredni. Jowialny? Niemal z miejsca spróbował trzepnąć kolegę po plecach.
- Aaaaa, witaj, stary lumpie! Jeszcze ci się flaki nie zamarynowały? Może kolejny raz? - Pieprz się, Klaus, dziś nie chleję. Czas mnie goni. - Ano, współczuję. Mam cały dzień pusty, dorzucę do pieca z pięć flaszek… - Nie, nie dorzucisz. - Ta? A to czemu? - Pamiętasz, że wisisz mi przysługę? - Nie. - A, to se przypomnij. Za parę chwil, głównym wejściem, opuści nas jeden nadymany arystokrata. Bodajże Hrabia von Ammer. Brązowe włosy, bródka, nieźle ubrany. Mieczyk za pasem. - No i co? - Trzeba mu obić gębę. Dowiedz się, w jakiej knajpie się gości, potem zapłać Tileańcowi za paru oprychów i niech wskaże im dzisiejszy wieczór. Da radę? - Może. Gości od Luciano, tak? Co, tamten za bardzo domagał się pokłonów? - Nie, Klaus. Takie sprawy to ja sam załatwiam, od ręki. Ma być delikatnie, bez żadnych trwałych fraktur i innych takich. Najlepiej sam to przypilnuj. W razie, gdyby chłopcy się zbytnio rozpasali, sam wkrocz i oklep im michę. Wszystko. - Co, już lecisz? Ani jednego kufelka ze starym…
Fuchs odwrócił się na pięcie i zniknął za progiem.
- Żeby kij ci z tyłka nie wyleciał!
***
Licho wyglądający, poobijany obszarpaniec, niejaki Remo Schörner, zapamiętale ciągnął do przodu. Ludzi na ulicach, o tej porze, w tak ludnym mieście, było wielu. Lutowe słońce powoli chowało się za horyzontem. Ciężko było kontrolować wszystko, co działo się wokół. I tak, jak Remo szedł do przodu, tak właśnie posuwał się za nim ustawicznie niewidoczny cień. Wywiad nulneński nie miał ochoty spuścić swojego nowego zwierzaka z uwięzi. | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 1:31 pm | |
| Hrabia Gotfryd von Ammer
- Dobrze, niech i tak będzie.- powiedział do Kurta, a później dodał do siebie- Kiedy to ja ostatnio brałem porządną kąpiel?- na samą myśl o tak odległej dacie szlachcic się wzdrygnął.
Nie wierzył w dobry gust Kurta, co do wyboru gospody, toteż wolał wszystko załatwić wcześniej. Odwrócił się do sekretarza.
- Zawołaj panie jakiegoś gońca, kogoś, kto mógłby oprowadzić mnie po tym pięknym mieście, wskazać jakąś zacną gospodę, godną mojego stanu.
Sekretarz przez chwilę trawił to, co Gotfryd do niego powiedział, obrócił się i ruszył szybkim krokiem, wychodząc z sali. Po kilku minutach wrócił z rozczochranym młodzianem, mającym może z osiemnaście lat.
-Panie, oto Bert Meier, pański nowy przewodnik. Wychował się w tym mieście, zna je jak mało kto. Ręczę za niego, jako godnego pańskiej osoby informatora.
W tym momencie młodzian postąpił o krok w przód, zgiął się w pół, uśmiechnął się i rzekł.
- Czego sobie szanowny pan życzy? - Szukam zacnej gospody, miejsca, gdzie mógłbym godnie się posilić, jak i zrelaksować moje obolałe po długiej podróży ciało chwilą kąpieli. - Chyba wiem, dokąd szanownego pana zaprowadzić.
***
Młodzian umyślnie prowadził Gotfryda tylko przez bogatsze dzielnice, nie chcą urazić dumy szlachcica towarzystwem plebsu. Ciągle opowiadał, streszczając historię miasta, mówiąc o różnorakich zabytkach, cudach miejskich. Rzeczywiście, był z niego dobry przewodnik. Po drodze zajrzeli też na moment do karczmy, w której szlachcic wynajął pokój wcześniej, jednak nie spełniała jego oczekiwań. Gotfryd zabrał z pokoju pozostawione tam rzeczy, wliczając w to swój bastardowy miecz, zaś ze stajni wyprowadził wspaniałego rumaka.
***
Po kolejnych kilkunastu minutach marszu, doszli do gospody "Pod Fikającym Koziołkiem”. Gotfryd na odchodne rzucił młodzianowi kilka pensów i zamówił jego usługę na „po zmroku”. Bert rozochocony dodatkową zapłatą zapewnił, że z pewnością się zjawi.
Gotfryd wkroczył do bogato wyglądającej gospody. To, co od razu rzuciło się szlachcicowi w oczy, a raczej uszy, to to, iż nie było tu zgiełku, typowego dla tańszych zajazdów. Było cicho, wszyscy rozmawiali przy stolikach pół szeptem, nawet minstrel komponował się z klimatem ciszy, wykonując spokojną poezję. Szlachcic uśmiechnął się. Było to idealne miejsce na wypoczynek przed długonocną rozmową, a następnie podróżą.
Młody hrabia na wstępie kazał przygotować sobie kąpiel. Po chwili wskoczył do ogromnej bali z gorącą wodą i zaczął się myć.
Po kąpieli zamierzał wrócić do gospody, zamówić sobie jedzenie, tj. dzban wina, krem z brokułów, a jako danie główne, kacze żołądki w sosie prawdziwkowym i ziemniaki z wody a na zakończenie, ażeby wspomóc trawienie, wypić kieliszek agrestówki, lokalnej specjalności, a następnie zasłużenie zażyć drzemki, upewniwszy się wcześniej, że zostanie obudzony o zmroku. | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 1:41 pm | |
| Z rozkoszą wsunął się do balii postawionej w niewielkim, pełnym pary pomieszczeniu, pachnącym kwiatami, mydlinami i ziołami. Szumiało lekko w głowie wypite przed kąpielą wino, gorąca woda szybko pobudziła krążenie, rozluźniając całe ciało, odprężając i kojąc zmęczone mięśnie, zmywając nagromadzony przez ostatnie tygodnie stres, żal i niepokoje. W takim momencie jak ten łatwo było zapomnieć o troskach i problemach - zamiast tego po prostu ułożyć się wygodnie i wypoczywać, razem z brudem ciała zmywając także cały brud i szlam z umysłu, nie myśląc wręcz o niczym.
Mężczyzna uchylił zmrużone powieki, kiedy tuż obok skrzypnęła deska.
Rozleniwienie jakie go ogarnęło, spowolniło reakcje, nie zdążył nic zrobić ani nic powiedzieć, zanim nie - przemknąwszy wśród wszechobecnej pary zwinnie i cicho, niczym duch - znalazła się tuż koło niego, w tej samej napełnionej wodą balii, zupełnie naga.
Zdążył jednak dostrzec to, co umknąć uwadze nie mogło - bardzo bujne kształty młodej, czarnowłosej kobiety o prostych i szczerych rysach szerokiej twarzy, do złudzenia przypominającej właściciela zajazdu. Może te szerokie biodra nie należały do księżniczki z ballad, może te mocno umięśnione, silne, choć trzeba przyznać, że zgrabne nogi nie pasowały do uznawanego na dworach kanonu zwiewnej i smukłej urody, tak samo jak te duże, ciężkie piersi, które teraz - razem z ostrą wonią piżma napierały na jego tors, kiedy czarnowłosa kobieta - dziewczyna właściwie, pewnie młodsza od niego - pochylała się nad nim, lekko gryząc płatek ucha. Musiała wyczuć jego wahanie - jak zinterpretowała pewnie to graniczące ze stuporem bezbrzeżne zaskoczenie, bo szepnęła cichutko, właściwie wydyszała mu do ucha wraz z gorącym, urywanym oddechem, a było w tym chrypiącym szepcie tak wiele wyuzdanej wesołości, że Gotfryda aż przeszedł dreszcz: - Nie obawiaj się panie, jestem warta i złotej monety, zobaczysz... a nie żądam aż tyle... Jej prawa dłoń zsunęła się w dół wzdłuż jego ramienia i sięgnęła pod wodę, do krocza, aby przekonać się, że choć rozleniwiona świadomość szlachcica zareagować nie zdążyła, jego ciało odpowiadało na całą sytuację bezbłędnie. Von Ammer potrzebował kolejnej sekundy, żeby zdać sobie sprawę, jak bardzo pożąda jej ciała i chociaż jak każdy niemal mężczyzna wyrosły niedawno dopiero z wieku chłopięcego miał bardzo wysokie mniemanie o własnej samokontroli, bez zdziwienia odkrył, że jego dłonie bezwiednie przesuwają się i ugniatają jej pośladki.
I w takiej właśnie sytuacji, gdy wciąż siedział w tej balii cały czerwony od nagłego podniecenia i ukropu, w objęciach całującej go dziewczyny, pachnącej odurzająco piżmem i jakimś innym, bardzo ładnym zapachem, którego nie potrafił zidentyfikować, oddychający szybko i płytko, słysząc jej szybki i jeszcze większym gorącem rozlewający się po jego szyi oddech, obejmując ją i gładząc chłodną jeszcze skórę w miejscu, gdzie biodro zamienia się w talię - w takiej właśnie sytuacji po długich sekundach Gotfryd von Ammer otrząsnął się zupełnie z błogiego, półsennego rozleniwienia, wreszcie całkowicie odzyskując władzę nad sobą i w pełni uświadamiając sobie, co właściwie się dzieje; bynajmniej jednak nie znaczyło to wcale, że zaczął pożądać jej mniej, młodzieńcza żądza, spotęgowana alkoholem i szybko krążącą krwią była silna, a niewielkie doświadczenia w tej materii nie stanowiły w tym momencie żadnej przeszkody, ciało samo wiedziało jak się zachowywać, nie było też czasu na wstyd.
***
Tymczasem piętro niżej otworzyły się drzwi i do głównej sali zajazdu wkroczyła osobliwie wyglądająca czwórka nowych gości, trzech ludzi i halfing. Przewodził im właśnie ten ostatni, bardzo gruby, siwiejący, stary, o obwisłych policzkach, ubrany w bogaty strój kupiecki, dzierżący zdobioną, obitą mosiądzem i srebrem laskę, taką, jakiej niektórzy szlachcice i miejscy patrycjusze używają często do umożliwienia łatwego usuwania sobie z drogi plebejskiej tłuszczy. Zawód dwóch kolejnych można było poznać nawet nie tyle po obitych metalem pałkach, wiszących im u pasów, co po posturach i twarzach, upodobniających ich do wielkich, umięśnionych, czarnych małp, które czasem obejrzeć można w objazdowych zwierzyńcach. Czwarty, zamykający pochód, był młodym człowiekiem, wyglądał na nie więcej niż dwadzieścia kilka lat. Miał przetłuszczające się, zalizane do tyłu czarne włosy, kanciastą, chudą i bladą twarz, a ubrany był w czarny kaftan z frędzlami i pstrokatą pelerynę, upodabniające go do żaka, jakich pełno kręciło się zawsze po ulicach Nuln.
Obecni dotąd goście - stolik po stoliku - kończyli posiłki i regulowali rachunki, przypominając sobie nagle o wielu pilnych sprawach czekających na załatwienie, służba, włącznie ze stojącym za szynkwasem chłopakiem, znikła gdzieś na zapleczu, zaś nowo przybyli ruszyli zdecydowanie w stronę zaplecza, w drzwiach którego rychło pojawił się właściciel zajazdu, nerwowo wycierając ręce w poły czerwonego kaftana, jakby nie wiedząc co zrobić z rękami. | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 1:42 pm | |
| Hrabia Gotfryd Von Ammer
Młody szlachcic, po miesiącach ascezy, wreszcie zaczął przypominać sobie, co znaczy być mężczyzną. Może i jego nowa partnerka nie była wysoko urodzona, może nie wpisywała się w kanony dworskiego piękna, może… ale czy to ważne? Była dziewczyną ładną, zgrabną, ale przede wszystkim znała się na rzeczy, na pewno bardziej, niż te kilka dziewcząt, jakie do tej pory miał szlachcic. Jej każdy ruch podniecał hrabiego, widać było, że to nie był jej pierwszy raz.
Odwzajemnił jej pocałunek, jedną rękę zsuwając niżej, obejmując najpierw dziewczynę w talii, tak, żeby po chwili miętosić jej pośladki. Zatracał się w niej. Druga ręka szła coraz wyżej, dotykając jej piersi, zatrzymując się na włosach, w które wbił swoje palce. Zbliżył swoją twarz do jej twarzy, swoje ciało do jej ciała. Poczuł jej zapach, jej włosy, jej piękne, czarne, bujne włosy. Włosy! Ah, Isabelle! Spróbował odepchnąć dziewczynę, jednak ta nie dawała za wygraną, uznając jego gesty jedynie za kokieterię. Pocałowała go. Nie odmówił, odwzajemnił pocałunek, znowu zapominał o swojej Isabelle, o swojej ukochanej. NIE! Dziewczyna całowała go po szyi. Nie mogę! Zjeżdżała z pocałunkami coraz niżej, całując jego klatkę piersiową. Przysięgałem! NIE MOGę!
Szlachcic odepchnął dziewczynę, tym razem zrobił to stanowczo. Wyskoczył szybko z balii. Złapał niewielkie wiadro z zimną wodą stojące nieopodal i wylał jego zawartość sobie na głowę. Wiedział, że gdyby tego nie uczynił, mógłby, mimo tego, że już zdecydował nie wracać, posłuchać swoich dzikich instynktów i wskoczyć z powrotem do balii po ukojne chwilę z czarnowłosą dziewczyną.
Zaczął w pośpiechu zakładać pantalony, przy czym wywrócił się dwukrotnie. Powiedział do dziewczyny, jąkając się z podniecenia.
- Wy… wyb… wybacz mi pani, to nie twoja wina. Jesteś pani zaiste piękną niewiastą, jaa, ja, ja po prostu mam już swoją panią, czeka…jącą na ratunek. Jestem pewien, iż znajdziesz pani kiedyś swojego rycerza.
Spojrzał szybko na dziewczynę, lecz po chwili ze strachu przed swoimi instynktami opuścił wzrok. Ta, chyba jeszcze bardziej zawstydzona od niego, wyszła z balii, wciągnęła przez głowę kuse, białe giezło, w którym to musiała przyjść wcześniej i wybiegła z pokoju.
Szlachcic westchnął głośno i powrócił do ubierania się.
Właśnie kończył zapinać guziki koszuli, gdy usłyszał głośny huk dobiegający z dołu. W pierwszym momencie pomyślał, że jakiś talerz musiał się zbić, lecz gdy odgłos zaczął się powtarzać, przy głośnym akompaniamencie kobiecych krzyków, szlachcic zareagował. Poluzował bastard w pochwie i ruszył na dół, starając się jednak nie narobić po drodze za dużo hałasu. | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 1:43 pm | |
| Von Ammer dobre kilka minut dochodził do siebie, kiedy tylko dziewczyna w pośpiechu opuściła pokój, zmieniony na jego życzenie w łaźnię, przestał próbować za wszelką cenę i jak najszybciej wdziać szaty, zamiast tego porządnie się wytarł. Kiedy odeszło pożądanie, pojawił się niewyjaśniony i niezrozumiały wstyd - z jednej strony powinien doskonale zdawać sobie sprawę, że jest ponad to wszystko, że zachował się szlachetnie i godnie, że jest arystokratą, że nie powinno obchodzić go nic, co dzieje się wśród tych prostych ludzi (o, Sigmarze! I on w nerwach jeszcze tytułował tę dziewkę - "panią"!!! Zgroza!). Wszystko to jednak nie mogło wyprzeć z jego świadomości gniewu i frustracji, nie wiedzieć czy rosnącego w nim z powodu niespełnionej cielesnej żądzy, czy może raczej z tego stadnego instynktu, który kazał przejmować się nawet tym, w jaki sposób postrzegają go prostacy, do których poziomu nijak było mu się zniżać. Nieważne jednak jak bardzo nie przekonywał by sam siebie o swoich arystokratycznych przewagach, gdzieś w głębi już bolały go - hipotetyczne jedynie, a w skrytości wypowiadane słowa: "impotent...", "że co?", "no, że kuśka mu nie staje!"; "sodomita jaki... przeca dziewce niczego nie brak, co nie? hehehe...!", "sknera po prostu i tyla, kumie...". Sam nie wiedział, które z tych już słyszanych we własnej głowie określeń było bardziej bolesne. "Sknera"... myśli Gotfryda przeskoczyły nagle na zupełnie inny tor, chwyciły nagle wiatr kompletnie różnych skojarzeń. Ta dziewczyna przyszła do niego po zarobek, była po prostu dziwką, ale... coś tu nie grało. Nie znał się na dziwkach zbyt dobrze, ale swoje wiedział; wiedział także, że po pospolitej kurwie z gminu, która właśnie straciła szansę zarobku, spodziewałby się raczej steku wyzwisk i pogardliwego śmiechu z jego męskości, niż tego rumieńca, oczu spuszczonych pospiesznie w dół, wlepionych w kamienną posadzkę, tej twarzy zakrytej burzą czarnych włosów, szybkiego tupotu bosych stóp, tego nerwowego zakrywania się prostym giezłem, wszystkiego tego tak bardzo pozostającego w sprzeczności z jej wcześniejszym zachowaniem. Nawet Gotfrydowi coś tu nie pasowało i uchwycił się tej myśli kurczowo, być może pragnąc głęboko, aby nie powrócił niegodny go wstyd. Ni stąd ni zowąd przypomniały mu się słowa, które kiedyś, jeszcze jako młody chłopak, usłyszał z ust starego von Ammera, pokrzykującego coś gniewnie w swojej komnacie, zachrypłym od wina głosem: "Każda! Każda baba to dziwka i wszetecznica! Każda potrafi być kurwą!". I głos swojej matki, cichszy, drżący, lecz wyraźny, słowa wypluwane jak kamienie: "Każda potrafi, ale nie każda tego chce". Nie pamiętał czego dotyczyła ta osobliwa, podsłuchana ukradkiem rozmowa-nierozmowa, zresztą i wtedy jako dziecko, i dziś jako młodzieniec, chyba nie rozumiał jej znaczenia. Niemniej kiedy patrzył oczami wyobraźni na scenę, która przed momentem się przed nim odegrała, z jakiegoś powodu słyszał właśnie głos swojego ojca, a nawet czuł kwaśny zapach wina, jakim woniała najczęściej jego komnata.
Zerknął w małe lustro, jakie przyniesiono specjalnie dla niego, z którego zeszła już para. Ujrzał proporcjonalne, szlachetne rysy arystokraty, piękne i budzące podziw. Bodaj jedyne - poza tytułem - co zostawili mu po sobie rodzice, tak mało i tak ogromnie dużo jednocześnie, w tym parszywym świecie, gdzie tak bardzo brakuje szlachetnych i prawych! Wtedy nagle zdało mu się, że rozwiązał zagadkę. Tak! Przecież to oczywiste. Dziewka musiała widzieć go, kiedy przybył i kiedy go ujrzała, jego oblicze musiało ugodzić jej młode serce, wzbudzić pożądanie! Następnie, nie wiedząc jak zabrać się do tego inaczej, wszak ona, prostaczka, miała do czynienia z wielkim panem, zebrała się na odwagę i uwieść go, tak, jak było to dla niej możliwe - udając zwykłą, karczemną prostytutkę. Gotfryd zastanawiał się jeszcze przez moment, jednak w końcu sam sobie pogratulował przenikliwości - innego rozwiązania tego problemu po prostu nie widział. Westchnął lekko i pogładził się po małej bliźnie, wciąż wpatrzony w lusterko, współczując nawet odrobinę biednej, głupiutkiej istocie, która w takim popłochu umknęła przed chwilą z komnaty.
Wtedy na dole zaczęło coś się dziać.
Kiedy poluzował w pochwie bastard, przez myśl przeszło mu tylko, że nie jest to broń przystosowana do walki w mieście, a już na pewno nie w pomieszczeniach, gdzie właściwie każdy cios półtoraręcznym mieczem wiązał się z ryzykiem zawadzenia o coś lub o kogoś, kto celem ataku nie był. Myśl tę uznał z początku za zupełnie abstrakcyjną, nie za bardzo w końcu widział cokolwiek, co mogłoby go skłonić do wyjęcia miecza z tej pochwy tu i teraz. W każdym razie prezentował się doskonale. Kiedy z dołu zaczęły dobiegać go podniesione głosy, jeszcze jedno łupnięcie (to nie brzmiało już żadną miarą jak tłuczony talerz, raczej upadające, ścięte drzewo), urwany ryk bólu - szybkimi i sprawnymi ruchami zapiął drugi pas, z przytroczoną do niego pochwą, w której trzymał krótkie ostrze. Następnie powoli zaczął schodzić na dół, wyłożone grubym, czerwonym chodnikiem podłogi na korytarzu ułatwiały ciche zachowanie, chociaż głosy, które słyszał wyraźnie i rozumiał podczas schodzenia zaskoczyły go tak bardzo, że niemal potknął się i zleciał na dół.
***
Stary halfing siedział przy jednej z ław, przeżuwając beznamiętnie posiłek, od czasu do czasu, między poszczególnymi kwestiami dłubiąc sztućcami to w jednym, to w drugim talerzu. Przed nim stały półmiski, a w nich takie wyczuwalne z daleka przysmaki jak kacze żołądki w sosie prawdziwkowym i ziemniaki z wody, dało się tez wyczuć zapach agrestówki. Nie seplenił, ani nie mlaskał, jego niski, zachrypnięty głos, osobliwie kontrastujący z małą, nieludzką sylwetką, był spokojny, jakby nawet lekko zatroskany. Krótkie nogi nie dosięgały do podłogi, ale nikogo z obecnych jakoś to nie śmieszyło. Jak większość żyjących w miastach karłów, a w odróżnieniu od swoich wiejskich kuzynów, nosił buty, pięknej roboty czarne trzewiki ze sprzączkami ze srebra.
Oprócz czterech przybyszów nie było już żadnych gości. Nikt ich nie wyganiał, kiedy czwórka przybyszów rozmawiała z właścicielem zajazdu - na początku spokojnie, chociaż powolutku coraz bardziej niecierpliwie - reszta obecnych opuszczała lokal zupełnie sama z siebie, skończywszy posiłek i pozostawiając na stołach należność. Kiedy młody grajek - zapewne czeladnik jakiegoś trubadura, wynajmowany przez oberżystę dla rozrywki gości - widząc wychodzących chciał również zmyć się chyłkiem, stary halfing sadowiący się przy jednej z ław skinął tylko lekko ręką, a jeden z towarzyszących mu wielkoludów zastąpił muzykantowi drogę i pierwszy raz dało się słyszeć ten władczy, ochrypły głos niziołka, który na długo jeszcze będzie kojarzył się kandydatowi na barda z prawdziwym koszmarem. - Jesteśmy cywilizowani, podczas posiłku i interesów należy nam się trochę kultury. Siadaj na rzyci i graj, śpiewaj i rób to, co normalnie grajkowie robią, bo jak choć na chwilę przerwiesz, gotowiśmy pomyśleć, że uważasz nas za jakichś nie ceniących sztuki kmiotów. I będzie źle. Grajek nie próbował polemizować, blady i roztrzęsiony usiadł z powrotem na swoim zydlu nieopodal drzwi, tuż obok stojącego w nich goryla, próbował zrobić wszystko co w jego mocy, aby jego głos i palce nie drżały za bardzo.
***
Zbierał człowiek na łące Kwiaty pięknie pachnące Kwiaty pięknie kwitnące Zrywał człowiek na łące Piękne kwiaty Hej, na łące Piękne kwiaty
Najpierw były rumianki Białe, jak śnieg jest biały Człowiek stał wśród rumianków Człowiek biały był cały Wśród rumianków Cały biały Wśród rumianków
*** - Klaus, pożyczyłeś pieniądze. Na inwestycje. Pewne. - Ttak... tak, panie Bieberfoot. One nie przepadły! Przy-przysięgam...! Spóźniłem się, bo wybuchł tten bunt! - A co mnie to obchodzi, Klaus? Co mnie to obchodzi dlaczego? Pożyczyłeś pieniądze. Świetny interes w Pfeildorfie. Magazyny, składy, ruch w handlu wełną... a tu klops. Rewolta, psia jej mać. I gdzie moje zyski? - P..panie Bieberfoot! Błagam! Proszę o więcej czasu! Sudenland potrzebuje kupców, nie będzie tam rabunku! Potrzebują handlu, za kilka dni, góra tygodni wszystko wróci do normy, panowie się biją, a handel idzie...! Oddam! Oddam wszystko, niech tylko wrócą moi ludzie z południa, teraz przecie wojenna zawierucha, ale lada chwila.... Nie! Nie, panie Bieberfooot! Proooooooszęęęę!
Wycie człowieka zaakcentowane zostało trzaskiem łamanej kości i jednocześnie jękiem łamanego drewna, noga oberżysty wykręcona w kolanie pod nienaturalnym kątem wystawała spod roztrzaskanego stolika. Wielka łapa, dzierżąca okutą pałkę uniosła się raz jeszcze. Halfing popatrzył ciężko na stojącego nieopodal chudzielca w czerni, ten wymamrotał coś, wykonawszy ręką skomplikowany gest w kierunku resztek stołu i zwierzęcy ryk bólu urwał się, jak ucięty nożem.
Halfing zwany panem Bieberfoot pokiwał głową, po czym sięgnął po kolejny kęs kaczego żołądka. - Oddasz, wiem przecież, że oddasz, ale miałeś czas do wczoraj. I co słyszę? Pracownicy się spóźniają. Bo bunty. Rewolucja, taka jej chędożona mać. A moich inwestycyj - nie ma. Krociowych zysków - brak. Wielkich umów i wyłączności na karawany przez Przeskok - nie odnotowano. I jak ja wyglądam? Jak ja, sukinsynu, przez ciebie wyglądam? Wiesz na czym polega robienie interesów? Na szacunku. Na szacunku, Klaus, a ty w bardzo przykry sposób sprawiłeś, że ktoś może przestać czuć do mnie szacunek. Ktoś gotowy pomyśleć, że można sobie ze mnie żartować. Nie można. Nie życzę sobie tego, Klaus, i chcę żebyś to dobrze zrozumiał.
Znacznie cichsze już jęki i skomlenia znów zaczęły docierać od strony zdruzgotanej ławy, kiedy wielkolud odłożywszy uprzednio pałkę na podłogę podniósł zmaltretowanego właściciela oberży za kołnierz w górę, postawił go brutalnie do pionu. Ustawił go przodem do ławy, przy której siedział halfing Bieberfoot, właściciel zajazdu zwany Klausem był w stanie jedynie jęczeć z bólu, i jak mantrę powtarzać, że nie ma, ale będzie miał, już niedługo, że może teraz oddać to, co trzyma w kasie, utarg cały... stał na jednej nodze, krew znaczyła drugą nogawkę granatowych, wełnianych spodni, okrywającą wygiętą nienaturalnie kończynę.
Kiedy Bieberfoot usłyszał słowa dotyczące kasy i utargu, aż poczerwieniał na twarzy, ale głos nie zmienił się bardzo. - Ja mówię o szacunku, a ty, gnido, śmiesz traktować mnie jak byle obwiesia, przychodzącego po twoje uciułane złoto? Po swoje przychodzę, nie po twoje! - skinął głową, a wielki goryl trzymający właściciela oberży z rozmachem kopnął go w resztkę kolana, jednocześnie zmieniając chwyt tak, aby obiema rękami chwycić za rękę więźnia. Zwierzęce wycie dwukrotnie zmieniło tonację, gdy ręka ta była łamana w łokciu, z obrzydliwym chrzęstem. Czarnowłosy, który tymczasem ustawił się koło schodów, opierając się o ścianę, skrzywił się z obrzydzeniem, nawet stojący przy drzwiach oprych odwrócił na chwilę wzrok, też krzywiąc głupkowatą, zarośniętą mordę. Po krótkiej chwili torturowany człowiek znowu przestał wydawać jakiekolwiek odgłosy, choć jego usta na przemian otwierały się i zamykały, a twarz wykręcała się w grymasach potwornego bólu. W końcu sflaczał i opadł na podłogę, ku swojemu szczęściu tracąc przytomność. Niczym w dobrej tileańskiej dramie, w tym dokładnie momencie ze schodów sfrunęła pędem czarnowłosa dziewczyna, nie widząc nikogo, poza leżącym teraz na podłodze człowiekiem - Tato!!!
Młody bard, przerażony i blady, z szeroko rozwartymi oczami, wciąż brzdąkał i śpiewał niegłośno.
Druga łąka zielona Hej! Zielona tam trawa Człowiek rzucił rumianek Jął zielonym się stawać Hej! Zielonym Hej! Się stawać Hej! Zielonym
Tak cudowna jest zieleń Pięknie żyć wśród zieleni Jednak nudzi się człowiek Życie pragnie odmienić Hej, odmienić Życie pragnie Hej odmienić
Stary Bieberfoot obrócił swoją obwisłą twarz buldoga w stronę wbiegającej do sali, jeszcze mokrej dziewczyny, ubranej tylko w białą koszulinę zakrywającą ledwie kolana. Spoglądał spod przymrużonych oczu obojętnie, jak przylizany podstawia jej nogę i w ostatniej chwili podtrzymuje przed upadkiem.
- Jest i nasza mała kurewka. - ulizany młodzian wyjął skądś zakrzywiony kindżał i bez ceregieli wsunął go pod białe giezło dziewczyny, zanim ta w ogóle zorientowała się, co się dzieje, wykonał szybki ruch w górę. Rozpruty materiał spłynął na podłogę, dziewczyna krzyknęła raz jeszcze, z bólu i przerażenia, kiedy naga i przytrzymywana za włosy, na pół siadła, na pół uklękła nieopodal nieprzytomnego, zakrwawionego ojca, u stóp mężczyzny wyglądającego na żaka. - Pamiętasz mnie? No, pamiętasz. Mówiłem ci, że będziesz moja, kurewko? I będziesz teraz. Stojący bliżej oprych, który zdążył podnieść już swoją lagę uśmiechnął się głupio i drapiąc po kroczu, z niezbyt smacznym chrząknieciem postąpił w stronę nagiej kobiety, ale kiedy jego oczy przypadkiem spotkały się ze wzrokiem starego niziołka, natychmiast przestał się śmiać, opanował i cofnął, starając się przybrać z mizernym skutkiem obojętną minę. - Nie, nie, nie krzywdźcie go już, zapłacimy przecież, nie za...zabijajcie mojego ojca, nie! - po twarzy dziewczyny płynęły łzy, cała się trzęsła. Jej głos drżał i łamał się ze strachu. Człowiek w czerni nawinął jej włosy na dłoń, zwinąwszy ją w pięść i cały czas uśmiechając się, pociągnął ją w stronę podtrzymującej strop kolumny na środku sali. Później kilkakrotnie uderzył w nią głową dziewczyny, rozkrwawiając przy okazji nos i łuk brwiowy. Płacz i lament przerodził się w jęk bólu, a następnie bezgłośny, wstrząsający całym ciałem szloch. - Umawialiśmy się, panie Bieberfoot. Moja zapłata. - spojrzał na halfinga, który obserwował całą scenę z pewnym niesmakiem. Niemniej teraz wzruszył tylko ramionami.
Hej! Zakwitły już maki Maki piękne, czerwone Hej! Kuszące są maki Człowiek ruszył w ich stronę Hej, czerwone Ruszył w stronę Hej, czerwone
Spośród łkania i szlochu dziewczyny z początku dało się słyszeć tylko nieskładny bełkot, ale kiedy wywrócone białkami oczy zaczęły wracać do normalnego stanu, można było już coś zrozumieć: - Nniee... wszyssstko, tyl-ko nnie... za-zabi-bij-cie...weź mmnie, daru-uj-ujcie oj-caaaaa... weź na sia-ano, przerż-rżnij, ostaw-staw... o..oj...ca! Ulizany roześmiał się, szarpiąc ją mocno za włosy tak, że jej głowę przysunął sobie na wysokość pasa, drugą dłonią, jednocześnie rozpinając i przytrzymując częściowo zsunięte spodnie. - Głupia kurwo, a po co na siano? Tu mi wygodzisz, po bretońsku! No już, bo skończysz jak twój stary... Taaaak, no już, kurwo! O taaaak...
Maki zwiędły i zbladły Koniec ich jakże marny Człowiek czerwień porzucił Żeby stanąć przy czarnym Żeby stanąć, hej, przy czarnym Żeby stanąć
Gotfryd von Ammer stanął jak wryty u szczytu schodów, obserwując w osłupieniu okrutną i groteskową scenę na dole. Nie tego się spodziewał, nie na takie sytuacje był przygotowany - gdzie straż? Rozbój w biały dzień?! W środku bogatej dzielnicy Wielkiego Nuln? Nikt nie patrzył na niego i nikt go nie usłyszał, choć pewnie za sekundę, za pół sekundy ktoś z dołu spojrzy na niego, zauważy. Jeżeli ruszyłby w dół, już po kilku krokach dostrzegliby go wszyscy, włącznie z obróconym doń teraz bokiem przylizanym gwałcicielem i siedzącym przy ławie najdalej od niego halfingiem. Dwóch wielkich drabów stało nieopodal drzwi wejściowych, trzymając w rękach swoje okute metalem pałki, gotowi w każdej chwili ich użyć, nie było tu żadnych szans na jakiekolwiek zaskoczenie.
Czysty i cichy głos barda snuł dalej słowa ballady, jego mistrz musiał dobrze uczyć go zawodu - chociaż chłopak robił się z minuty na minuty coraz bardziej blady, jego oczy rozszerzały się w przerażeniu i coraz szybciej zbliżał się do krawędzi histerii, nie przestawał śpiewać, brzdąkając na swojej lutni. Głos drżał nieznacznie, ale nie fałszował za bardzo. Może pomogło mu to, że pod koniec po prostu kurczowo zacisnął powieki.
Idzie człowiek po łące Zrywa kwiaty pachnące Wypatrując na polu Spokojniejszych kolorów Hej, kolorów Spokojniejszych Hej, kolorów
| |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 1:45 pm | |
| Remo Schörner
- Wiele się zmieniło, mości Schörner. - rzekł dziesiętnik Lahm, podtrzymując lekko słaniającego się na nogach mężczyznę. Remo rozejrzał się nieco mętnym wzrokiem po okolicy. Dzielnica kupiecka wydawała się by taka jak zawsze, ot ludzie składali swe stragany na niedalekim ryneczku, grupki przyjaciół i wspólników spotykały się i razem ruszały w kierunku tawern by tam omawiać interesy. Było jednak jakoś inaczej. Za dawnych czasów Remo nie mógł przejść niezaczepiony. Sąsiedzi pytali o zdrowie, partnerzy o interesy. Zaczepiali go ludzie chcący coś załatwić w radzie czy u cechów. Darzono go powszechnym szacunkiem. A teraz? Ledwie rozeszła się wieść o aresztowaniu, a już wszyscy się od niego odwrócili. I to nie wystarczyło im, że zaczęli kupca ignorować. O nie, oni starali się omijać go jak najszerszym łukiem. Zupełnie jakby nosił na twarzy znaki Czarnej Zarazy.
- Wiele i szybko, Johann. Nie miałem pojęcia, że ludzie zdołają się tak bardzo skurwić w tak krótkim czasie. Przyjaciele, tfu. - ślina spadła prosto pod nogi idącego z naprzeciwka kupca, do niedawna remowego przyjaciela. Teraz grubas jedynie odwrócił wzrok i czym prędzej czmychnął.
- Nulnijczyki, mości Schörner. - skomentował dziesiętnik Lahm.
- Daj spokój Johann, razem za małości taplaliśmy się w gównie przed warsztatem mego ojca, pyski sobie praliśmy o Kaśkę dekarzównę, przyjacielem mi zawsze byłeś. A teraz z nazwiska wyjeżdżasz?
- Za daleko rzeście zaszli, nie jesteście już ten Remo którego pamiętam. Za wysokie to progi na moje nogi.
- Łaskawa hrabina nas ze sobą zrównała. Ba, a nawet Ciebie wywyższyła. Ale dość już, dzięki Ci za pomoc. Puść mnie, lepiej żeby Cię nie zobaczyli jak wchodzisz do domostwa wrogów miasta. Jeszcze jaki skurwysyn doniesie i tylko przez tą Twoją dobroć sobie problemów narobisz. - dziesiętnik uśmiechnął się, ale nie puścił tylko podprowadził kupca pod samiuśkie drzwi kamienicy. Dopiero tam go opuścił, zapewniając jednak wcześniej o swej ciągłej przyjaźni mimo okoliczności w jakich się Remo znalazł. Zmaltretowany mężczyzna zmusił się do uśmiechnięcia. Świadomość, że Wissenburczyki cały czas trzymają się razem nieco podniosła go na duchu. Na tyle, by zebrał się na odwagę i zapukał do drzwi.
***
- Wiele się zmieniło, Kaleb. - mruknął Remo do swego Szwagra, kiedy już udało im się razem zasiąść przy stole. A trwało to dość długo, bo cała rodzina zbiegła się na wieść o powrocie Rema. Początkowa ulga i radość z jego pojawienia się na trwała długo, w końcu wypuścili tylko jednego aresztowanego. Szybko kobiety popłakały się, zaś mężczyźni poczeli wymyślać rozmaite sposoby na oswobodzenie Alberta. Zmęczonego Schörner zarzucono propozycjami i żądaniami o zbrojne załatwienie tej sprawy. W międzyczasie roztrzęsiona Greta, Albertowa żona, uznawszy najwidoczniej że wszystko co złe to przez Remo, spoliczkowała go przy wszystkich i oskarżyła iż to jego chciwość wrzuciła brata do więzienia. W normalnej sytuacji nikt by się na coś takiego nie ważył. Ale to nie była normalna sytuacja, zaś zrezygnowany Remo jedynie zwiesił głowę i ani myślał reagować. Uratował go dopiero Kaleb, wyrzucajac wszystkich z izby i podsuwajac pod nos kubek z wissenburską śliwowicą. Zaraz po tym na stole pojawiła się też miska parującej kaszy ze skwarkami i cebulą. Raz jeszcze Remo w myślach podziękował bratu za wżenienie się w tak zacną rodzinę. Kaleb, zwany również derkaczem przez wzgląd na swój raczej skryty sposób bycia, zawsze wiedział jak sie zachować i był bezwzględnie lojalny tym, któzy wyciągnęli jego rodzinę z biedy.
- Próbowałem was wykupić, ale sprawę od straży przejął kontrwywiad i kapłani. Nie dało rady. - rzekł, ze skruchą wypisaną na twarzy. - Pieprzona łysa mafia. - mruknął Remo, krzywiąc się na samo przypomnienie mu duchownych i ich świątobliwych metod. - Słuchaj, nie ma czasu do stracenia. Po pierwsze, jutro wyjeżdżam, a ty wskakujesz na fotel. I pozostaniesz tam do czasu, aż uwolnimy Alberta. - Kaleb próbował zaprotestować, ale Remo uciszył go jednym spojrzeniem - Po drugie, odetnij się całkiem od Błękitnej Mafii. Kompania ma być czysta, tak żeby nie dać nawet najmniejszego pretekstu tym łysym chujom i ich psom z kontrwywiadu. Po trzecie, weź Gretę i dzieciaki i przerzuć ich bezpiecznie do Wissenburga. Tam przeczekają całą tę nawałnicę. Możesz na to wykorzystać jeden ze schowków. Reszty nie ruszaj, niemal na pewno będziesz śledzony, a nie chcemy żeby nasi wrogowie dowiedzieli się gdzie trzymamy pieniądze na czarną godzinę. A, i z Gretą to zaczekaj z dwa tygodnie. Jakby szpicle zobaczyły, że rodzinka nagle zaczyna spieprzać z miasta, to się mogą nerwowe zrobić. Ściągnij mi też kuzyna Dietra. Muszę z nim pogadać.
Rozmowa ciągnęła się jeszcze długi czas. Remo chciał wyjaśnić każdy najmniejszy szczegół działalności kompani oraz wydać jasne wskazówki. Źle czuł się z tym, że musi porzucić dziecko które stworzył i oddać je w obce ręce dlatego też zasypywał Kaleba coraz to nowymi informacjami i poleceniami. Jest on zdolny i poradzi sobie z kierowaniem organizacją, ale będzie to robił w taki sposób, w jaki chce Remo. W końcu zmęczony Schörner odprawił swego szwagra i zaprosił do komnaty kuzyna Dietra.
Dieter był młodym mężczyzną, synem najmłoszego brata ojca Remo, który po przeprowadzce do Nuln został szybko włączony w działalność organizacji. Jako, że był w miarę sprytny i lojalny, oddano mu pod opiekę jeden z mniej legalnych aspektów działalności Schörnerów. Ale to nie o jego pracy miała się tyczyć rozmowa.
- Powiedz mi, Dieter... Co tam u brata?
Brat Dietra - Gustaw Schörner był czymś co możnaby nazwać czarną owcą w rodzinie. Nie chodziło bynajmniej o to, że jest nielojalny czy pracuje dla stróżów porządku. Nie, on po prostu był osobą, która chciała się od Alberta i Remo uniezależnić, rozpocząć własną działalność. A jako że był sprytny i ambitny to szybko mu się to udało, zarobił swoje na przemycie Błękitnej Magii przez granicę, po czym zgromadzony kapitał zainwestował i zaczął się bawić w paserstwo oraz zaopatrzanie rozmaitych band, głównie rewolucjonistów z południa. Remo całkowicie się od chłopaka odciął, bo rabusie oraz inni z którymi miał kontakt nie dość że psuli legalne interesy Kompanii, podwyższając koszty ochrony, to jeszcze szkodzili tym mniej legalnym gdyż każdy zuchwały napad czy morderstwo zwiększało oburzenie rządzących, a to przekładało się na większy zapał stróżów prawa w tropieniu przestępców. Mimo tego Remo do tej pory chłopaka lubił i podziwiał jego ambicję oraz fantazję, choć dla własnego dobra starał się mieć z nim jak najmniej wspólnego. Teraz zaś, gdy Dieter upewnił go iż działa on na terenach które przyjdzie Schörnerowi zwiedzić, przeklinał dzień w którym pierwszy raz go zobaczył. Trzeba było szczyla zadusić, nie zaś wciągać w działalność. To by oszczędziło wielu kłopotów. Ale teraz na to wszystko już za późno i Remo mógł jedynie snuć czarne myśli. W końcu, zmęczony postanowił przejść się z mieszkania brata i jego rodziny do własnego, oraz nieco zdrzemnąć. Przy odrobinie szczęścia dwójka leniwych służących których zatrudniał jeszcze wszystkiego nie rozkradła i nie uciekła. | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 1:46 pm | |
| Hrabia Gotfryd von Ammer
Młody szlachcic był na wojnie, wydawało mu się, że wiele widział. Wiedział, że świat nie jest pełen kolorów, że jest ciemny, szary, brudny, ale aż tak? Jak jeden człowiek, może drugiemu zrobić coś takiego? Oberżysta został potraktowany niczym wiejski pies, zaszczuty, pobity przez paru obwiesiów, jego córka gwałcona, gdyż z pewnością nie skończy się tylko na bretońskich zabawach. Z pewnością nie tego się spodziewał po Nuln, stolicy kultury, sercu całego imperium. Chciał wstać, pomóc dziewczynie, ale nie mógł, strach go sparaliżował. Przyjrzał się obecnym w oberży napastnikom. Dwóch pachołków i jeden ulizany kmiot. Nie, ich młody szlachcic się aż tak nie obawiał. Spojrzał na twarz niziołka, zwanego Bieberfoot. To właśnie on sprawiał, że nogi szlachcica odmówiły mu posłuszeństwa. To jak karzeł wyglądał, sposób, w jaki wydawał polecenia, bezkompromisowość i siła aż biły od niego.
Gotfrydowi zakręciło się w głowie.
***
-…i pamiętaj synu, szacunku nie zdobędziesz siłą, tylko swoimi dobrymi czynami. Prawdziwym mężczyzną jest nie ten, którego boją się zacni ludzie, lecz ten, którego ci dobrzy ludzie szanują, a źli trzęsą się na jego widok jak osika na jesiennym wietrze. Pamiętaj, to nasze czyny kształtują nasz konterfekt. Musimy pomagać biednym, uciśnionym, nie zważając na konsekwencje. W życiu doświadczysz wiele zła, ale nie bój się, dobro zawsze zwycięży. - Tak tato. - To dobrze, a teraz idź do pani Andre’i na lekcje. - Tato? - Tak synu? - W przyszłości, chce być takim samym rycerzem jak ty!
***
Nagle młody hrabia otrząsnął się.
Spojrzał na niziołka, który teraz nie był już dla niego tym samym, władczym, silnym mężczyzną. W życiu kierował się terrorem. Ludzie go nie szanowali, oni się go po prostu bali. Był słaby. Szlachcic uśmiechnął się. Poczuł jak jego mięśnie same się napinają, przygotowują do natarcia. Tu i teraz miał się dowiedzieć, czy to, czego się nauczył przez ostatnie lata wystarczy w zetknięciu ze złem Starego Świata. Prawdziwego świata…
Wstał i pewnym krokiem zszedł po schodach.
- Lepiej będzie dla ciebie karle, jeśli po prostu stąd wyjdziecie. Byle szybko! - powiedział oschłym, pewnym siebie, rozkazującym tonem, jednocześnie poklepując pochwę miecza.
Dzięki tato.-pomyślał i uśmiechnął się lekko. | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 1:47 pm | |
| GotfrydZdarzenia pędziły bardzo szybko, nabuzowany Gotfryd dopiero po wszystkim poskładał sobie je w całość, podczas gdy działał - przestał myśleć. Nic nie poszło tak, jak się tego spodziewał, nie przewidział z czym dane mu będzie się tu zmierzyć. Wielu rzeczy nie przewidział. Drżał teraz, jego ręka trzymała zakrwawiony miecz, w nozdrza uderzał go smród wyprutych wnętrzności, śmierć cuchnęła kałem i moczem, szeroko otwarte oczy patrzyły pod nogi, na kolejną wijącą się, wyjącą postać - przylizany gwałciciel, bez wątpienia w szoku, usiłował wepchnąć sobie z powrotem do wielkiej rany w brzuchu wylewające się z niej wnętrzności, bezlitośnie wyciekające z niego razem z krwią, obrzydliwą, parującą mazią zakrywając podłogę, spływając na opuszczone wciąż spodnie i sterczące jeszcze genitalia. Tuż obok wrzeszczała i łkała, drżąc konwulsyjnie leżąca obok, naga, pobita dziewczyna. Jęczał zmasakrowany oberżysta. A Gotfryd stał nad tym wszystkim i patrzył na zamykające się właśnie drzwi oberży. Odzyskiwał słuch, tuż po trzaśnięciu drzwi, zaczęły docierać do niego chóralne skowyty i jęki wypełniające salę oberży, kaprysem możnych tego miasta, a nie bez udziału nowo przybyłego hrabiego, zamienioną tymczasowo w jatkę. *** A było tak - zgodnie z tym, czego się spodziewał, jego słowa spotkały się z żywą reakcją. Jednak nie tego rodzaju reakcji oczekiwał - nikt nie zamierzał nawet dać mu dokończyć zdania - przylizany kmiot na pierwszy dźwięk jego słów zadziwiająco szybko odepchnął dziewczynę, odwrócił się i wyciągnął w jego kierunku dłoń, drugą usiłując podciągnąć spodnie. Jego usta poruszyły się, w tym samym momencie w uszy Gotfryda uderzył przeraźliwy pisk, tak głośny i świdrujący, że niemal wywrócił mu gałki oczne na drugą stronę. Von Ammer prawie stracił przytomność, ale jego determinacja nie prysnęła od razu, zacisnął zęby, dalsze ruchy wykonał bezwiednie, jak automat, siłą rozpędu - dwa zataczające się kroki, zaskakująco płynne wyciągnięcie krótkiego ostrza, lekki półobrót, smak krwi z rozciętej wargi, zagryzanej do bólu, otwarte usta tamtego, padającego na ziemię, pisk cichnie, zmaltretowane uszy płaczą krwią, smród, fala mdłości zalewa Gotfryda, wstrząsają nim torsje, musi oprzeć się o kolumnę, ale nie wypuszcza miecza, byle nie wypuścić miecza! Kątem oka, przez różową mgłę, dostrzega podbiegających dryblasów, uniesione pałki, oczekiwanie następnego bólu, to koniec, nie da rady, nie da się... Ból nie nadchodzi. Stary niziołek zszedł tymczasem z ławy, jego usta poruszają się, ale Gotfryd nie słyszy słów. Bieberfoot, ten mały, stary karzeł, ten godny pogardy i słaby niziołek właśnie jednym ruchem dłoni odwołał jego śmierć, tyle wiedział von Ammer. Wielkoludy z pałkami cofają się do drzwi. Czarnowłosy tapla się w szoku we własnych wnętrznościach, kona. Bieberfoot patrzy na niego beznamiętnie, znów mówi coś, kręcąc głową z niesmakiem na twarzy, z tym samym wyrazem, z jakim wcześniej przyglądał się jego poczynaniom z córką karczmarza. Następnie wychodzi wraz ze swoimi gorylami. RemoPochłonięty kontemplacją swojej nędznej sytuacji oraz rozgoryczony zachowaniem niedawnych wspólników i partnerów w interesach, tych samych, którzy jeszcze kilka tygodni temu przychodzili do niego z błaganiami o załatwienie tego i owego, poparcie kandydatury szwagra czy brata gdzieś tam, albo załatwienie korzystnej umowy z cechem - nie zauważył był Remo z początku, że nie wszyscy wzrok odwracają od jego pobitej facjaty. Po pewnym czasie, tu i ówdzie, zdawało mu się, że wyłapuje kątem oka zerkające z ciemnych bram, z podcieni straganów, z okien kamienic czy zza rogów mijanych zaułków pojedyncze, uważne spojrzenia, taksujące go bardzo dokładnie. Gdy tylko odwracał wzrok w kierunku, z którego zdawało mu się, że jest obserwowany widział już tylko jednak zamykające się drzwi, poruszoną firanę czy uciekającego z ciemnej bramy kota - za mało, żeby stwierdzić coś na pewno, jednak wystarczająco wiele, żeby nabrać paranoicznych podejrzeń i odrobinę się zaniepokoić. Czy ludzie Biblioteki go śledzili? Czy też może obserwował go ktoś inny, na przykład ten, kto najpierw sprzedał go straży i teraz był zaniepokojony jego tak szybkim ponownym pojawieniem się na ulicach Nuln? W duszy cieszył się z towarzystwa Johanna Lahm, głównie przez wzgląd na fakt, że miał się do kogo normalnie odezwać podczas drogi przez to obce teraz - niemal wrogie miasto - takie rzeczy czuje się przez skórę, to wisi w powietrzu; a trochę też przez wzgląd na poczucie fizycznego bezpieczeństwa, wynikającego z asysty jednocześnie uzbrojonego i życzliwego mu człowieka. Z drugiej jednak strony rozważał, co też mogą pomyśleć znający go i słuchający plotek ludzie, współpracujący z nim przy interesach mniej jawnych, nie mówiąc już o tych całkiem zabronionych. Z dostępnych im faktów można by wysnuć bardzo różne teorie. Najpierw znika wraz bratem na kilka dni, aresztowany przez straż. Chodzą plotki o tym, że ktoś ich sprzedał, że ostatecznie wpadli w ręce wywiadu, że są zarzuty szpiegostwa, że Sudenland, Rewolucja, że już po nich, tylko czekać na ogłoszenie egzekucji. I po tych kilku dniach Remo pojawia się na ulicach z obitą twarzą i w towarzystwie dziesiętnika straży. Jakie wnioski wyciągają ludzie? Jakie wnioski wyciągnąłby w analogicznej sytuacji sam Remo i jak by się wobec tego zachował? Powoli przestawał dziwić się dawnym wspólnikom, odwracającym teraz wzrok, tak bardzo ich postępowanie wydało mu się nagle logicznym i oczywistym. Przestawał się dziwić, ale nie zmieniało to faktu, że odczuwał irracjonalny, gorzki żal. Na to nie pomoże żadna logika. Jednocześnie przeszedł go zimny dreszcz - zaczął się bowiem zastanawiać, co też pomyśleć mogą ci, którzy go wystawili, prawdopodobnie w nadziei, że nie będą już mieli nigdy kłopotów ani z nim, ani z prowadzoną przez niego kompanią. - Pan uważa na siebie, mości Schörner. Komuś bardzo zależało, byście znikli jak ten dym z Nuln. Tera widzą, że coś nie wyszło, jedni bogowie wiedzą, co będzie. - rzekł jeszcze Lahm, na chwilę przed pożegnaniem się. Remo skinął mu głową, uścisnąwszy dłoń. Nie komentował, nie było trzeba. *** Z rodziną poszło łatwiej, niż przypuszczał. Nawet gniew i żal Grety nie dorównał temu, czego spodziewał się w wyobraźni i czym straszył sam siebie przed zapukaniem do drzwi. Wszystko szło dość gładko - mniej-więcej . Aż do rozmowy z Dieterem, która zaskoczyła Remo bardzo poważnie. Zaczęło się od tego, że Dieter się zdziwił. - To ty nie wiesz? - oczy młodzieńca rozszerzyły się w zdumieniu - No tak, w sumie co cię taka daleka rodzina obchodzi, co? I jeszcze taka, co to sama chce dla siebie coś... no co? No co!? Prawdę mówię przecie! I nic złego na myśli nie mam, ja tam wolę z wami pracować. Bo Gutek to zawsze sprytny i ambitny był, ale jak ociec mówili - za sprytny i za ambitny. I sie doigrał w końcu, w zeszłym miesiącu to było, jakieś interesy robił na Pogórzu, w Szarych Górach znaczy, tam na zachód od Wissenburga. Chyba się przerzutem cichym ludzi jakichś trudnił, ja tam nie wiem, plotki jeno. I go złapały straże, specjalnie do walki z tą leworucją rzucone, razem z paroma innymi takimi, dziwaki jakieś, kupce, co oprócz towarów jakieś papiery wieźli, co by je u nas rozrzucać pono, tak Kaleb gadał.- W zeszłym miesiącu?- Ta, może tygodnie trzy. Dopiero co przyjechał gówniarz z Wissenburga z wiadomością, kuzynek nasz. Przyjechał i wyjechał, nie pogadasz z nim se... Nic sie nie dało zrobić, żadne łapówy pod stołem. Polityczna sprawa, mówili ludziska, powiedli do Wissenburga, tera jak gadamy, pewnie wieszają... Szkoda, szkoda Gutka... ale mówili mu ociec, żeby się nie woził, nie cwaniaczył tyle, nosa nie zadzierał, polityka strugał, mondrale taką, i tera o... - była w tych słowach dziwna mieszanina żalu, pomieszanego z satysfakcją mniej zdolnego z braci, który przekonał się, że w ostatecznym rozrachunku wcale tym gorszym nie jest. Remo stwierdził po chwili wahania, że żalu jest jednak nieco więcej, co powstrzymało go od lunięcia rozmówcy w twarz. Zasępił się za to, wieści nie były wesołe ani dla rodziny, ani dla niego osobiście. Tylko jeżeli to było trzy tygodnie temu, a gryfy złapały go ledwie przed kilkoma dniami... Remo jako były wozak wiedział dobrze, że wieści i nowiny mogą krążyć z różną prędkością - wychodzi na to, że nulneński wywiad musiał wiedzieć coś więcej, niż był w stanie przekazać mu jego kuzyn. Z zamyślenia wyrwał go odgłos pacnięcia otwartej dłoni w czoło, gdy młody Dieter z emfazą zasygnalizował, że coś jeszcze sobie przypomniał. - O ja gupia pizda! Żem zapomniał zupełnie, przez to wszystko! List jeszcze do ciebie przywiózł, przyszedł do siedziby kompanii w Wissenburgu jakieś dwa tygodnie temu. - chłopak zaczął grzebać za pazuchą, ale mówił jakby wolniej, bardziej niepewnie, jakby czegoś się obawiał. - No... taki zalakowany, szmery-bajery, kopertka taka pachnąca... od kobity, szlachcianka jaka, ani chybi. Kurier przywiózł. Musiała wysłać nie-edługo prze-ed końcem stycznia. - Dawaj.- Z A-averlandu... Loningbruck.- Dawaj! - Przykro mi, Remo. - wykrztusił cicho chłopak, wręczając list kuzynowi. Starał się nie patrzeć mu w oczy. - Pójdę już.- Spoiler:
Loningbruck, 12 stycznia Remo! Naprawdę nie chcę krzywdzić Ciebie opisami upokorzeń, jakie muszę znosić tutaj ze strony mojego świeżo upieczonego "małżonka" i jego otoczenia. Jednak po prostu muszę się tym z kimś podzielić, bo oprócz ciebie nie mam przecież tak naprawdę nikogo, do kogo mogłabym otworzyć usta i kto ciekawy byłby, co mam mu do powiedzenia. Być może baronet, któremu mnie sprzedano, ma jakieś zalety - ciągle bredzi o swoich przodkach, walkach rycerskich i turniejach, zdaje się, że za punkt honoru przyjął sobie mi zaimponować, ale jedyne wrażenie jakie do tej pory na mnie wywarł, to - przepraszam za słowo - wrażenie niedojrzałego gówniarza... Na wszystkich polach. Bredzi coś o rycerskości i odwadze, ale przecież tak naprawdę ma na myśli tylko łożnicę, i to żeby paść tam z kim popadnie, obżarstwo i wino. Kiedy myślę, że miałabym liczyć na tego bufona, tego pętaka w jakiejkolwiek sytuacji, choćby w kłopotach - robi mi się słabo. Tęsknię, Remo. Tęsknię do mężczyzny, skazana na towarzystwo niedowarzonego rycerzyka. Przyłapuję się na myślach, że chciałabym, żeby wreszcie wbił się w tą swoją wypucowaną zbroję po przodkach i pojechał na ten zbuntowany Sudenland, czy gdziekolwiek, gdzie z pewnością podobnie jak inni jemu podobni skończy w krwawej brei pod kołami jakiegoś wozu. Tylko, że jego odwaga i zdecydowanie nie wykracza poza rozmowy przy kielichu, więc raczej nie mam tutaj na co liczyć. Rycerze! Co za bzdura, nie ma już żadnych rycerzy, którzy ratują królewny z opresji, są mili, odważni, uczynni i dworni wobec dam... czy byli kiedykolwiek? Nie ma, nie ma! Nigdy nie było! Teraz są tylko wstrętne knury, ubrane czasem w lśniące blachy, tylko takich znam!
Przepraszam Cię za wzburzenia, ale tak jak piszę - muszę się komuś wyżalić. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz.
Nie masz pojęcia, co tu się dzieje, Remo. To nie Sudenland przecież, a ludzie, zwykli mieszczanie, coraz częściej patrzą wilkiem, nocami bazgrając na murach wywrotowe hasła. A ja im się coraz mniej dziwię, to się samo karmi sobą, ta nienawiść wzajemna... Słyszę w nocy, z mroku, z ulicy, tłuczone szyby, jakieś krzyki. Później, rano, jest jeszcze gorzej - Hrabia von Shattenburg wydał rozkaz, aby cotygodniowe nabożeństwa zaczynać od chłosty albo egzekucji kogoś, kto sprzyja buntownikom, a za buntownika uznany może być tu każdy, dokładnie każdy. Nikt nie waży mu się przeciwstawić, miejscowy kapłan został odsunięty od zarządzania świątynią i zamknięty w lochach, bo odmówił łączenia tortur z obrzędami ku czci Sigmara, że twierdził jakoby takie postępowanie to otwieranie serc ludzi przed Mrokiem, przed Chaosem. Oskarżyli go o herezję i zdradę. Jego miejsce zajął jakiś ponury opój, który temu wszystkiemu potrafi tylko przytakiwać. Mój krawiec, poczciwy chłopina, a przy tym doskonały rzemieślnik, którego jedyną winą było to, że odpowiedział ze śmiechem na mój żart i patrzył w oczy, został za to publicznie wychłostany na miejskim rynku, jako przestroga przed spoufalaniem się ze szlachtą! Przeze mnie! To zgroza, Remo.
Wczoraj zamordowano pierwszego szlachcica - znaleziono go utopionego w miejskiej fosie. Oficjalnie straż stwierdziła, że pewnie wypadek (bo i co mieli stwierdzić? że to mógł być ktokolwiek?!), ale nikt w to przecież nie wierzy - nie wierzy też Shattenburg, szaleje, aresztuje i torturuje kogo popadnie. Tylko patrzeć, jak tych "wypadków" będzie więcej. Terror i histeria, w kółko, coraz okrutniej za każdym obrotem.
Boję się, strasznie się boję - i tych, którzy mi zagrażają, idąc tu z bronią, żeby zaprowadzić, jak to oni mówią, "nowy porządek", stary zmywając krwią, przecież moją także, jak i tych, którzy mają mnie bronić. Zaczynam bać się już nawet chodzić po ulicach, tych spojrzeń znad straganów, z okien kamienic. Dostaję mdłości ze strachu i na sam widok idiotycznego oblicza mojego męża. Tęsknię za tobą, tak strasznie tęsknię!
Kocham cię Remo, proszę cię, żebyś pamiętał o tym zawsze. List ten zabierze mój sługa do Wissenburga, wiem, że ktoś z Twojej rodziny na pewno ci go przekaże, boję się słać bezpośrednio do Nuln, ojciec może mieć oko na ludzi, których ze mną posłał. Tak bardzo ci zazdroszczę, że masz na kogo liczyć, zazdroszczę tej prawdziwej rodziny!
Chcę stąd uciec, mam nadzieję, że zbiorę się wreszcie na odwagę. Modlę się do wszystkich bogów, aby dane nam było jeszcze spotkać się ze sobą, mimo tej całej okrutnej zawieruchy, która trwa wokoło, w jakimś cichym, stojącym na uboczu domku, z dala od ludzi i ich okrucieństwa... Niech Shallya ma Cię w swojej opiece, Remo. Wierzę, że spotkamy się jeszcze i jeszcze będziemy szczęśliwi. Ty też w to uwierz! Nie wolno nam wątpić, bogowie nie znoszą zwątpienia!
Kocham, Twoja Ella
*** - Kaleb, idę do siebie. Poślij po...- Już czekają. Posłałem wcześniej, oczywista, że nie powinieneś łazić sam, ktoś może...- Wiem, wiem. Dzięki.- Co się...?- Nic. Pamiętaj co ci mówiłem. Bywaj, Kaleb.Kurt- Co, zdziwiony? Ile mam powtarzać, żebyś zawarł w końcu tę japę? Mówiłem, trzeba było się napić ze mną, to byś szybciej kojarzył. Mówię wyraźnie - wziąłem dwóch od Luigiego, jak prosiłeś, poszliśmy tam, gdzie twojego rycerzyka odprowadzili na nocleg, w kupieckiej dzielnicy, zresztą całkiem niedaleko. Czekaliśmy na dobry moment, a tu klops - zajeżdża bryczka i wychodzi jeden od niziołów i paru goryli. To sobie myślę - coś chyba nici z naszej roboty. Tileańcy od razu rączki do góry i hajda, szkoda że zaliczkę wzięli, no ale wkurwieni też byli niewąsko, jeszcze mi kurew nasłali, że nie uprzedziłem, z kim zabawa, że oni faidy z kurduplami nie mają i mieć nie chcą... - Czego nie mają? - Faidy. Znaczy się, dintojry po ichniemu... Tak czy siak dupa, proponuję iść na flaszkę, reasumując. - Ja ci zaraz pójdę. Zmywamy się tam, ten młody jest mi potrzebny... - Zakochałeś się? - I czego rechoczesz, błaźnie, jak mu się coś stanie tutaj, to nie tylko moja dupa zasrana. - Co, straszysz? Najpierw po przysługę do starego kumpla, a teraz...? - Dobra, dobra, nie straszę tylko uprzedzam. Wielebny w misję go wysłał, potrzebny jest. Zresztą to jakiś jego kuzyn. Musimy coś zrobić. - Eeeeee... po mojemu, to oni tam zwykły haracz ściągają, może kogo obiją, ale żeby urodzonych ruszać... Jak będzie siedział cicho, to nic mu się nie stanie przecie. Co tak się patrzysz? - Gdzie to? Rusz tyłek. Masz co do picia? - Aaaaaa, od razu inna gadka. No to lu! Wiesz przecie, że zawsze przy sobie noszę, wreszcie Kurt, jakiego pamiętam!*** - Coś strasznie cicho tam... - No, aż dziwne. Dwóch z pałami przed wejściem, żeby nikt nie przeszkadzał, ale chyba tylko głupi by teraz próbował. Nizioł-woźnica na bryczce. Nie wiadomo ilu w środku, razem z drugim kurduplem. No i cholera wie, czy więcej ich w okolicy nie ma. - Cicho Klaus, myślę. - A myśl sobie, sam więcej tym dyszeniem hałasujesz niż ja, trza było tak nie gnać, masz, łyknij sobie. No. Od razu lepiej się myśli, co nie? - Yhhhhh... Musimy tam wejść. - Pojebało cię w głowę, stary. - Przecież nie zadrą z wywiadem. - No, pewnie, wejdziesz i się przedstawisz po drodze - "Proszę mnie wpuścić, wywiad, dziękuję, dziekuję, co tu się dzieje?". Często tak działasz? - Aaaaa, stul pysk. I przestań czkać. Przynajmniej cicho w środku jest, może nic się nie dzieje... - No, pewnie, rycerzyk siedzi grzecznie, tamci załatwią swoje i pójdą, będzie git. Szkoda, że Tileańce poszły... I zaliczke wzięli... - Oddam ci te zaliczkę, stul już gębę. Daj jeszcze. - Nooo, swój chłop! To co, czekamy? - Czekamy.*** - Wychodzą! - Oż do stu kurew, jakie wycie, jakby kogo tam ze skóry obdzierali w środku... - Szybko, kurwa! - Poczekaj! Czekaj mówię, niech tamci się zmyją! No, biegniemy! - Niech cię szlag, Klaus! Biegiem! | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 1:48 pm | |
| Remo
- Nakarmcie ich. - powiedział do swoich służących Remo, wskazując machnięciem ręki na dwójkę ludzi o aparycji portowych zbirów, którzy to podążali za nim od momentu opuszczenia rodzinnej kamienicy. Trzeba było przyznać, że ochrona zapewniona przez Kaleba zrobiła swoje, bo ludzie widząc Remo w towarzystwie dwóch wielkich jak szafy i zapewne zaprawionych w bojach facetów jakoś mniej chętnie wyrażali swe rozczarowanie z powodu powrotu tegoż z lochów inkwizycji.
- Niech mi nikt nie przeszkadza. - rzucił do Hansa, swego służącego, po czym sam skierował się w stronę gabinetu. Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Pierwszym co rzuciło mu się w oczy była butla z winem oraz szklanica stojące na biurku, tuż obok sporej wielkości półmiska. Po chwili doleciał go zapach pieczystego. Cóż, ani Hans ani Greta, niziołcza kucharka, nie wyrażali zdziwienia ani też i ogromnej radości z jego powrotu, a to oznaczało że wiedzieli o nim wcześniej. Kaleb musiał posłać umyślnego tylko ujrzał Remo całego i zdrowego. Chłopak myśli o wszystkim, jak go nie powieszą to czeka go znamienita przyszłość.
Remo zasiadł przed biurkiem i spojrzał raz jeszcze na ów straszny list z Loningbruck, o którym tak bardzo starał się nie myśleć. Nie udało się. - Kurwa! - warknął i trzasnął pięścią o blat. Nie potrafił zrozumieć dlaczego wszystkie sprawy tak nagle się popieprzyły. A tu jeszcze to. Nie pozostało nic innego jak schować twarz w dłonie i załkać.
***
Remo nawet nie zauważył, że przysnął. Przeciągnął się i skrzywił. Cały kark bolał go od niewygodnej pozycji w jakiej drzemał. Język w ustach też był jakiś kołkowaty, zaś oczy niewiele widziały. Schörner znał tylko jedną metodę na złe poranki. Szczypta niebieskiego proszku szybko zniknęła w nosie. Ciało nagle wypełniło się magicznie uwolnioną energią. Mężczyzna podniósł się i sprężystym krokiem wyszedł z gabinetu, całkowicie zaskakując Hansa i nie wzruszając ani trochę dwóch ochroniarzy.
- Przygotuj mi balię z gorącą wodą i brzytwę. A potem spakuj mi juki oraz broń i poślij wieść do stajni Kompanii. Mój koń ma być gotowy do drogi w każdej chwili. Wyjeżdżam na jakiś czas. - polecił.
Chwilę później, leżąc świeżo ogolony w gorącej wodzie odpieczętował wreszcie listę kupców do sprawdzenia, którą wciśnięto mu pomiędzy kopniakami w siedzibie wywiadu. W jego umyśle klarował się powoli plan, dzięki tej liście mógł osiągnąć coś, co poprzysiągł sobie nie tak dawno temu w gabinecie, płacząc nad otwartym listem z Loningbruk. Ale najpierw musiał znać nazwiska.
***
Kiedy ubrany w świeże ubrania wychodził na umówione spotkanie z Fuchsem, odwrócił się w kierunku swego służącego i wcisnął mu do ręki dwie złote korony. Hans ze zdziwienia aż otworzył usta. - Po jednej dla Ciebie i dla Grety. Naści za dobrą służbę. - Łaskawy Panie! Niech was Sigmar chroni! - Remo tylko się gorzko uśmiechnął.
***
W "Trzech Koronach" zjawili się w końcu wszyscy. Po wstępnych uprzejmościach wymienionych głównie na użytek szlachetnie urodzonego, Remo przeszedł do rzeczy. - Znalazłem człowieka, który może nam dostarczyć jakichś wiadomości odnośnie bandy. - powiedział, po czym w skrócie przedstawił historię Gustawa- Jak więc widzicie, nie jestem tak naprawdę pewien czy kuzyn jeszcze żyje. Jednak jeżeliście go jeszcze nie zamęczyli ani nie powiesili to może być najlepszym źródłem informacji jakie mi na myśl przychodzi. Więc może byście herr Fuchs pchnęli jakiegoś umyślnego do Wissenburga? Macie przecież dostęp do sieci kurierów. | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 1:50 pm | |
| Kurt
Fuchs, z pełnym impetem natarł na drewniane drzwi. Mimo, że okute żelazem były i solidne, dębowe wrota ustąpiły od razu. Przy okazji, godząc w młodego barda, który właśnie usiłował się wymknąć z tej mordowni. Upadł na ziemię, zaraz obok własnej lutni. Kurt, niby niechcący, kopnął rybałta tak, by pozostał w tej pozycji nieco dłużej. I zaraz potem, siarczyście zaklął. A po nim zrobił to Klaus, dwukrotnie bardziej parszywie. Wnętrze przypominało teraz typową rzeźnię. Czuć było krwią i strachem. No i gównem. Szpieg zlustrował krótko obecnych w knajpie. Prócz ściskającego zakrwawiony miecz hrabiego, zauważył też bełkoczącego coś oberżystę, z poprzetrącanymi kończynami i spazmatycznie szlochającą, nagą kobietę. Nie dało się też nie dostrzec konającego właśnie na środku, wypatroszonego człowieka.
- O, psia jucha… to wiem, do czego zdolny… - Mruknął pod nosem. Mimo sporego doświadczenia i częstego widywania podopiecznych Morra, mimowolnie skrzywił się na widok rzezi. Kolejne testy dla młodzika były chyba już zbędne.
Ostrożnie, najostrożniej jak się tylko dało, podszedł do oszołomionego własnym dziełem arystokraty. Dając mu się poznać i pokazując jednoznacznie brak złych zamiarów, łagodnie posadził go na krześle. Szybko wyjął mu z wiotkiej dłoni okrwawiony miecz. Starał się go uspokoić. Zapewnić, że wszystko już w porządku. Widać, rycerzyk dość ciężko znosił pierwszego truposza na swym ostrzu. No, Kurt miał nadzieję, że jeszcze się przyzwyczai.
Klaus tymczasem, wyjął zza pasa sztylet i zbliżył się do przylizanego typka z wyprutymi flakami. Zacmokał znacząco, kiedy rozpoznał w nim bez większego trudu Halsa Czarnego. Poszukiwanego gwałciciela i mordercę. Ponoć także chaosytę. Wiedziony właściwym sobie miłosierdziem, bez ceregieli, podciął mu gardło. Płynnym ruchem, litościwie. Ciemnowłosa dziewczyna zawyła na ten widok. Karczmarz nie miał już sił jęczeć, zaczął więc deklamować po cichy wszystkie znane sobie modlitwy. Nie zważając na to, szpieg zdjął z którejś z ław prosty, lniany obrus i przykrył nim makabryczne zwłoki. Wytarł o ten prowizoryczny całun brudne dłonie i otarł czoło. Popatrzył chciwie na pozostawiony bez opieki szynkwas.
- No, już, już. – Pocieszał leżących na ziemi, nalewając sobie właśnie kufel świeżego dębowego piwska. - Nie ma co rozpaczać. To i tak wyjątkowy sukinsyn był…
***
Ulf Hirch, dziesiętnik nulneńskiej straży przygładził swego sumiastego wąsa. Poprawił pas, z trudem mieszczący się na potężnym brzuszysku. Złoty gryf, którego również na nim nosił, marzył tylko o wolności. Hirch westchnął przeciągle, kiedy fragment kiszki stolcowej wypadł z trupa prosto na drewnianą podłogę. Zrugał należycie swoich ludzi, nieumiejętnie niosących nieboszczyka. Załadunek na wóz powinien być prosty i gładki. Lepiej przecież nosić truposzy, niż użerać się z żywymi. Martwy to martwy, nic nie zrobi. Najwyżej podłogę zapaskudzi.
- No, Klaus, nieźle. – Odezwał się wreszcie, do stojącego obok mężczyzny. – Gdzie cię nie ma, tam wesoło. Nie sposób się nudzić. - Takie to już życie, panie dziesiętnik. Takie to już podłe życie. - Poszukiwany przez nas od wuj wie jak długiego czasu, Hals Czarny. Wszetecznik i mordarz. Bandyta. Chaośnik. - Zwłoki. - Ano, teraz już tylko zwłoki…
Przy stojącym nieopodal stole kilku strażników wysłuchiwało właśnie tłumaczeń właściciela knajpy i jego córki. Felczer starał się z grubsza udzielić pomocy rannym. Mimo ich rozdygotanego głosu, dało się to z grubsza zrozumieć. Opowiadali o niespodziewanym ataku grupy nieznanych obwiesiów, o potwornej brutalności i barbarzyństwie tychże. No i o bohaterskim, acz może nazbyt gwałtownym, szlachcicu. Poraził on złych ludzi, jak grom z jasnego nieba. Niczym sam Sigmar Młotodzierżca. Jednego z napastników zarżnął, jak jakiego wieprzka, a jego kamraci dali nogę. Gdzieś tam, przy następnym stole, pewien młody bard dopominał się o należyty artyście szacunek, oskarżając któregoś ze strażników o złe traktowanie. Któryś go podobnież kopnął. Dziesiętnik, dając wyraźnie do zrozumienia, że całościowo mu to dynda, wzruszył ramionami.
- Więc, zależy ci na szybkości i dyskrecji tego śledztwa, co? - Jak zwykle, Ulf, jak zwykle. Rozwlekłe i długie bajanie nikomu nie służy. Zresztą, co złego to nie my. Jaśnie panu i Kurtowi się dziś wyjątkowo spieszyło. Nie pogadasz już chyba z nimi. - Jasna sprawa. Dziś, bo to brzydko wyglądało, doliczysz trochę więcej, nie? A i nagrodę, co to za głowę by się należała, na klasztor sióstr Shallyi będzie trza dać. Coby pomodliły się za nas i za nasze zatracone dusze. Dobrze gadam?
Klaus z udawanym uśmiechem skinął głową. W duchu przeklął swojego kumpla, który bez pożegnania zniknął, zabierając ze sobą rozdygotanego młodziaka. Szpieg liczył właśnie, ile złociszy Kurt mu właśnie wisi. Parę by się uzbierało.
***
Karczma „Trzy Korony” od dłuższego czasu cieszyła się należytą renomą wśród stałych bywalców. Klientelę stanowili drobni handlarze, kupcy i średniozamożni rzemieślnicy. Grube ryby raczej omijały ten przybytek, chyba, że chodzi o serwowane tu dania. Prowadzący, Jednonogi Olaf, mimo zgryźliwego charakteru, zawsze miał do powiedzenia coś ciekawego. Kiedy akurat nie strzykało mu w kościach, chętnie opowiadał o dawnych czasach, kiedy to w młodości służył w regimencie artylerii i bił z armat do wrogów Hrabiny, zanim zbłąkana kula nie oderwała mu nogi. Knajpa to była spokojna, schludna i w miarę czysta. Lokalizację określano jako idealną. Niby nieco na uboczu, bo w niewielkiej uliczce, ale równocześnie blisko głównego koryta Reiku. A przy tym, tuż obok Mostu Zwodzonego i w sąsiedztwie Emmanuelleplatz. Kurt znał Olafa dobrze, nawet bardzo dobrze. Nie tylko prywatnie, zresztą, ale i zawodowo. W każdej chwili mógł liczyć na wolny alkierzyk, piwnicę, albo i dyskretny pokoik, gdzie można było nieco odsapnąć i wyspać się. Czasem zaś, w ciszy popracować. Tak jak i tym razem.
W niewielkim pomieszczeniu stały jedynie dwa łóżka z siennikami, stół z kilkoma krzesłami i stara jak sam Jednonogi szafa z kufrem. Na stole leżała rozpostarta i unieruchomiona paroma ciężkimi przedmiotami mapa północnego Wissenlandu. Może i nieco sfatygowana, nadal jednak czytelna. Łój ze świecy lada moment ją zapaćka.
Kurt pochylił się z uwagą nad mapą.
- Tutaj, ruszymy zza południowej bramy. – Postukał palcami o plamę opisaną jako „Nuln” - Aż do zajazdu Pod Sosnami, jakieś półtora dnia za Wolnym Miastem, jechać możemy śmiało głównym traktem. W zajeździe odpoczniemy nieco i przygotujemy się do dalszej drogi. Dalej, zboczymy z utwardzonej trasy kupieckiej, wjedziemy na mniej uczęszczane, leśne dukty. Nimi to właśnie dojedziemy na południe, do wiosek, w których będziemy musieli zapoznać się z trzema kupcami. Remo, z łaski swojej, pokaż no, które to konkretnie mieściny przyjdzie nam odwiedzić. Gwoli wyjaśnienia, mości hrabio. W czasie naporu i zawieruchy nie każdy pozostał lojalnym poddanym Barona i jego Suzerenki. Zdrajcy mogą nam przeszkodzić w naszym zbożnym dziele. Na co nie pozwolę.
Spojrzał na von Ammera. Starał się upewnić, że wszystko rozumie. Dla pewności, postanowił jednak powtórzyć. Ostrożności nigdy nie za wiele, strzeżonego Ranald strzeże i tak dalej.
- Panie. Owszem. Naszym najważniejszym zadaniem jest rozbicie szajki, która więzi twą ukochaną i która odpowiedzialna jest za liczne zbrodnie na terenie północnego Sudenlandu. Prawda. Ale i sami nie będziemy w stanie tego uczynić. Dlatego też, musimy nawiązać kontakt z oddziałem strażników świątynnych profesora Corleone. Jego samego będziesz musiał, panie, odesłać do Wolnego Miasta, pod bezpieczne skrzydła twego kuzyna, a nad wojakami z profesorskiej ochrony, samemu objąć dowodzenie. Z tymi to siłami będziemy mogli rozpocząć polowanie. Dzięki pewnemu człowiekowi, będącego blisko obozu wroga, być może nam się udać nawet wpuścić tych drani w zasadzkę. Wybić ich do nogi, z sigmarowa pomocą i błogosławieństwem.
Moc jego słów zwiększyć miał wykonany nieco chaotycznie znak młota. Kurt zdecydował się kontynuować dopiero wtedy, gdy pozostali również się przeżegnają.
- I zadaniem obecnego tutaj, świeżo nawróconego grzesznika, jest skontaktowanie się ze swoim kumotrem. Po to właśnie bierze udział w tej wyprawie i dlatego jest przydatny. Wiadome jest, że ów Gustaw znajduje się na wolności. Prawdopodobnie, w rejonie Wissenbergu. I jego, tylko jego właśnie zadaniem jest go znaleźć. Ja mam tylko pomagać. Jasne, Schörner? | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 1:50 pm | |
| - Pierwszego z nich znajdziemy w Wissenburgu. Drugiego zapewne też, choć człeka znam i po mojemu to siedzieć będzie w Dorfen, to placówka handlowa pół dnia drogi w górę Wissen. Na mapie jej nie ma. Ostatni jest w Grüsswilde, to gdzieś tutaj... - powiedział Remo, wskazując na punkt na mapie, po czym odchylił się nieco i pozwolił Fuchsowi mówić dalej. Rozprostował się i aż jęknął, gdy przez całe plecy przeszedł mu skurcz bólu. Pamiątka po okutym żelazem buciorze któregoś z Gryfów nie dawała o sobie zapomnieć. Schörner posłał dalece nieprzychylne spojrzenie agentowi, po czym sam zły na siebie za tern objaw widocznego buntu spuścił łeb i z powrotem wbił wzrok w mapę. Z czarnych myśli wyrwało go dopiero pytanie Fuchsa.
- Znaleźć? - powtórzył nie do końca rozumiejąc - Przecież żem wam mówił, że... - zaczął mówić nieco poirytowany, po czym nagle urwał. Coś zrozumiał. Na twarz wypłynął mu ledwie widoczny cień uśmiechu
- Spieprzył wam. - stwierdził Remo, cały przepełniony wewnętrzną satysfakcją z tego powodu, iż członek jego rodziny wystrychnął na dudka kilka z psów gończych hrabiny. Radość jednak szybko zgasła, kiedy kupiec uświadomił sobie jak bardzo komplikuje mu to robotę.
- Jasne, jasne. - mruknął ponuro i wbił wzrok w podłogę. - Będzie ciężko, ale go znajdę. O ile nie jest już po bretońskiej stronie gór. | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 1:51 pm | |
| Hrabia Gotfryd von Ammer
Otępiały szlachcic stał w miejscu, a jego ciało unosiło się jedynie w rytm ciężkiego oddechu. Jeszcze nie doszło do niego to, co się stało.
Nagle poczuł jak na jego nadgarstku zaciska się czyjaś dłoń. Tylko nie puść miecza Gotfrydzie, za nic nie puść miecza! Spróbował odskoczyć, wyrwać się, jednakże uścisk był zbyt mocny. Zacisnął pięść i wymierzył cios w oponenta, jednak w ostatniej chwili się powstrzymał, orientując się, kim była osoba go trzymająca. Fuchs. Ten, który ma mi być sługą i przyjacielem. Dobrze więc.
Zwolnił uścisk dłoni, pozwalając krótkiemu ostrzu upaść z donośnym brzękiem na kamienną posadzkę. Kurt objął go i usadził na krześle. Szlachcic spojrzał na leżące obok niego wybebeszone zwłoki. Powoli zaczęło do niego dochodzić, co zaszło.
To wszystko działo się tak szybko. Ten ulizany kutas, psia jego mać, próbował na mnie jakichś magicznych sztuczek. Nie dałem się. Zabiłem go. Zabi…zabiłem człowieka? Młody chłopak, tak wiele miał przed sobą… I ten karzeł. Okazał mi miłosierdzie? Mam dług życia u jakiegoś niskiego prostaka?
Szlachcic schował głowę w dłoniach i z trudem powstrzymał się od płaczu.
***
„Wszetecznik i mordarz. Bandyta. Chaośnik.”- na dźwięk tych słów szlachcic poderwał się z miejsca. Czyli wychodzi na to, iż zrobiłem coś dobrego. Tak! Na pewno! Powinni mi podziękować, psia mać! „Jednego z napastników zarżnął, jak jakiego wieprzka, a jego kamraci dali nogę.”- jak ja mogłem pomyśleć, że jest inaczej? Młody szlachcic z podniecenia podskoczył. Czyli nie dość, że zabił ściganego bandytę, gwałciciela to jeszcze trzech jego towarzyszy zbiegło ze strachu przed złością hrabiego. Ha! Gotfryd już dawno nie był tak dumny ze swoich osiągnięć.
***
W „Trzech Koronach” szlachcic zamówił najdroższą i jednocześnie największą strawę. Odkorkował butelkę agrestówki, którą dostał w podzięce od żony oberżysty. Nalał sobie i kompanom po kieliszku i zabrał się do jedzenia.
Wysłuchał planu Fuchsa i gdy ten przerwał na chwilę, szlachcic wypalił z dumą:
- Póki ja i moje ostrze- tu poklepał swój miecz- jesteśmy częścią tej eskapady, nic wam nie grozi.
Później dodał.
- Nie jest godnym rycerza zastawiać sidła, lecz jestem gotów zrobić wszystko, aby uratować ukochaną. | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 1:51 pm | |
| Świt wstawał blady i chłodny, szarość powoli zalewała budynki Nuln, światło wydobywało na wierzch hałdy brudnego, ubłoconego śniegu, leżące tu i ówdzie na ulicach. Trójka wędrowców zmierzała w stronę południowej bramy, po drodze mijając niewielką kaplicę poświęconą Verenie, na placu przed którą - zgodnie z tradycjami Nuln - każdy człek miał prawo do wyrażania swoich prawdziwych poglądów dowolnie i bez skrępowania. Schörner i Fuchs, jako bądź co bądź miejscowi, nie zwrócili na to miejsce uwagi, jednak Gotfryd przystanął na chwilę, zdumiony faktem, że o tak wczesnej porze i w chłodzie, ktoś gotów coś wykrzykiwać z prowizorycznej trybuny - co więcej mając słuchaczy. Krzyczał jakiś skudlony brodacz, grzmiał donośnym głosem, a kilkanaście postaci - głównie niższych stanów - ryczało ze śmiechu nieopodal.
- Zaprawdę powiadam wam! Wielkie ropuchy przybyły i zapłodniły ziemię! Stworzyły bramy, wielkie Bramy, którymi skakały przez Wielką Czerń! Stworzyły elfy, karły, ale nie były one dobre! Więc stworzyły wtedy ludzi - i orzekły, że to jest dobre! Tak! Tak! Potem Bramy wybuchły! Przybył chaos, śmierć i zniszczenie, żaby odeszły! Ale kiedy zwalczymy zło, przybędą znowu w wielkich łodziach, które zacumują na niebie i zabiorą ze sobą prawych i posłusznych, na spotkanie bogów! Wypatrujcie czarnych statków! Skłońcie głowy przed żabami! Zaprawdę powiadam... Święte, Dawne Żaby!
Oczy von Ammera rozszerzyły się ze zdumienia, kiedy przystanął, żeby posłuchać szaleńca, a kilkanaście osób stojących bliżej niemal pokładało się ze śmiechu. Zanim jednak młody hrabia zdołał coś powiedzieć, usłyszał nieco bełkotliwy i chrypiący głos Kurta: - To Erich Dänika, były profesor Uniwersytetu, świata historię pono zgłębiał, z elfami gadał, stare księgi wertował. A aktualnie świr, jak pan hrabia sam widzi. Żywy przykład na to, że za dużo ksiąg szkodzi. - Ciekawym, że pozwalacie mu pleść te farmazony. - wtrącił pod nosem Remo. Kurt tylko wzruszył ramionami. - Nie moja działka. Ale po prawdzie - przecie o posłuszeństwie prawi, nie o buntach, a ludzie mają radochę i nikt nie mówi, że dławimy te, no, kurwa... - Swobody? - zaryzykował Remo. - A jużci! - Kurt zaśmiał się serdecznie, ale Remo jakoś nie do końca był przekonany, czy szczerze. - Jak to mawia Wielebny, człek musi się z kogoś pośmiać, żeby się lepszy poczuł. Szczęśliwszy. Jak się śmieją z takich tu, to baronom i hrabiom potem w dowcipach po karczmach - za przeproszeniem pana hrabiego - psich chwostów dorabiać nie muszą. Jak mogą bodaj z czegokolwiek krotochwile czynić, zamiast o głodzie na przednówku myśleć, to nie przyjdzie im do głowy ręki na panów podnosić. Do buntów podżegać dać nie wolno, ale za dużo zabraniać też źle. Ujście jakie musi być dla żółci, co to się w każdym zbiera. Pies nie może mieć zbyt krótkiej smyczy, najlepiej, żeby smycz miał, a jej za bardzo nie czuł. Bo jak nie... to się źle kończy. Jak na południu.
Gotfryd popatrzył dłużej na Fuchsa, ale nic nie powiedział, ruszyli dalej. Zdawało mu się przez chwilę, że w wypowiedzianych przed momentem słowach zabrzmiała jakaś dziwna nutka goryczy, ale nie mógł być tego pewien. Remo też przez moment wpatrywał się w zadumie w plecy jadącego przed nim agenta wywiadu - także poczuł w tych słowach coś, czego tam być absolutnie nie powinno, co nie pasowało, z czego być może nie zdawał sobie sprawy nawet sam mówiący.
Blade światło wstającego, zimowego słońca odbijało się w obliczu bogini. Mogłoby się zdawać, że Strażniczka Prawdy odprowadza ich uważnym spojrzeniem ze swojego marmurowego cokołu.
***
Przy Południowej Bramie dzięki jakimś sztuczkom Fuchsa, rozmawiającego z pochmurnym jak gradowa chmura i skacowanym dowódcą straży, szybko i bez ceregieli zostali przepuszczeni poza kolejnością, odprowadzani ukradkowymi a niechętnymi spojrzeniami kupców, czekających ze swoimi wozami i bryczkami na otwarcie bram.
Zimy na południu od lat były łagodne i tego roku nie było inaczej. Nie zmieniało to jednak faktu, że rzeki wciąż jeszcze częściowo skuwał lód, a dryfujące kry stwarzały zagrożenie dla wypakowanych towarem barek; cały ciężar handlu prowadzonego przez bardziej przedsiębiorczą część kupców Wissenlandu znosić tedy musiały gościńce. Mniej przedsiębiorczy kupcy uważali, że handel należy zaczynać wraz z nadejściem wiosny, korzystając z wygodnych szlaków wodnych - o tych jednak świat niedługo już przecież zapomni, ustępując przed tymi, którzy wiedzą, jak ważne jest, aby cały czas biec w tym wyścigu o krok przynajmniej przed innymi szczurami - prędzej, sprytniej, lepiej.
***
Jechali w cztery konie - przodem hrabia von Ammer, z wielką gracją dosiadający śmigłego, estalijskiego rumaka (Remo poznał to na pierwszy rzut oka - ten koń wart był fortunę!), za nim Fuchs, ciągle blady i z podkrążonymi oczami dającymi znać, że nie poszedł był spać od razu po zakończonej naradzie w "Trzech Koronach", wiodący za uzdę juczną kobyłkę, wesoło brykającą obok jego wierzchowego wałacha. Kurt nie był najlepszym jeźdźcem, a mówiąc prawdę tego dnia ledwie trzymał się w siodle, na szczęście jego koń był spokojny i dobrze ułożony. W duszy błogosławił za to starego kwatermistrza Biblioteki, który osobiście wręczył mu wodze, kiedy przed świtem ledwo przytomny stawił się przy stajni. Pomiędzy błogosławieństwami, skupiał się na opanowaniu ćmiącego bólu w skroniach.
Remo zaś klął - jego koń, bez dwóch zdań porządny, zresztą osobiście wybrany, na co zezwolił mu Fuchs - okazał się ukrytym diabłem. Nie wiadomo czy sprawił to zew otwartego gościńca, czy może coś innego, ale zaczęło mu odbijać tuż za bramami miasta - co i rusz chciał zrywać się do galopu, to znów próbował wierzgać, jakby jeździec w siodle z nagła stał się brzemieniem zbyt uciążliwym, kiedy tylko mijali jakichś innych podróżnych - wyciągał łeb, parskał i ruszał chrapami, jakby wietrzył jakieś przysmaki, jednego z chłopów jadących do Nuln na zaprzężonym w woły wozie próbował nawet ugryźć, na co tamten, przerażony, wzniósł straszny wrzask i tumult, uspokoiwszy się dopiero pod zdecydowanym wzrokiem von Ammera... Po kilku godzinach zmagań zmordowany Remo doszedł wreszcie z bydlęciem do niejakiego konsensusu, wspomaganego z jego strony wyciąganymi z zakupionego od któregoś ze zdążających do Nuln handlarzy wora z suszonymi owocami, które diabli pomiot zdawał się uwielbiać. Przynajmniej dzięki niesfornemu zwierzęciu nie miał czasu truć się złymi myślami o swoim parszywym położeniu - dodatkowo musiał też przyznać, że otwarty gościniec, pełen handlarzy i podróżnych, przypominał mu dobre czasy dochodzenia do majątku, dodawał młodzieńczego animuszu, którego - jak właśnie zdał sobie sprawę - trochę mu ostatnio zaczynało brakować.
Von Ammer tymczasem ciągle na nowo obracał w myślach poprzedni dzień. Nadrabiał miną, ale w środku pozostawał niespokojny. Próbował przekonywać sam siebie, że zachował się we wszystkich sytuacjach tak, jak wymagało od niego urodzenie, status, wychowanie - ale pomimo tego w jego myślach utkwiły jakieś ciernie, ciągle na nowo widział ohydne flaki, jak śliskie węże wypełzające z rozprutego przez niego brzucha człowieka, nawet teraz falami do nozdrzy docierał dławiący smród otwartej rany. Nie pamiętał, jak zadał cios - ręka wykonała po prostu wyćwiczone ruchy, ale wiedział, pamiętał jedno - wściekłość i strach; on chciał zabić. Nie musiał - chciał właśnie, nawet jeżeli w danej chwili nie zdawał sobie z tego sprawy, to jedno pamiętał teraz doskonale. I te oczy wpatrzone w niego, wytrzeszczone. Te oczy. Oczy trupa i oczy przerażonej, pobitej, gwałconej dziewki. To niesprawiedliwe. Pomógł przecież! Powinna patrzeć inaczej! Ona bała się właśnie jego.
***
Gościniec stawał się coraz mniej tłoczny, w miarę jak oddalali się od Nuln i mijali liczne rozgałęzienia i łączące się z nim mniejsze dróżki. Jechali zgodnie z planem prosto na południe. Zajazd "Pod Sosnami" w którym zamierzali się zatrzymać wyruszywszy skoro świt powinni osiągnąć tuż po zmroku, o ile tylko udałoby się utrzymać niezłe tempo. Nie ograniczał ich żaden zaprzężony wołami wóz - a chyba dla takich wehikułów miarę czasu podróży podawały nabazgrane na mapie Kurta notatki. Zresztą Remo z pewnym przekąsem i niby w powietrze, nie kierując słów do nikogo konkretnie, rzucił uwagę że właściciel zajazdu budujący swój przybytek nie dzień, a półtorej dnia drogi za miastem byłby jego zdaniem nader słabym przedsiębiorcą. Fuchs nie zareagował, zajęty swoimi myślami, nie mając najwyraźniej zamiaru podjąć jakiejkolwiek polemiki, zamiast tego patrząc bez słowa w niebo.
Spotkali ich niedługo przed zmrokiem, szarzało już, świszczeć zaczął chłodny wiatr, przymuszając do lepszego otulenia się w płaszcze. Z dawna już nikt ich nie minął, droga zakręcała wokół iglastego zagajniczka. Kiedy wyjechali zza ostrego zakrętu, momentalnie zebrali wodze; wierzchowiec Remo zarżał jednak donośnie, sprzeciwiając się decyzji jeźdźca i jednocześnie obwieszczając wszem i wobec ich przybycie.
Kupiecki wóz - stary i rozklekotany, zaprzężony w zabiedzoną i równie starą kobyłę - stał w poprzek gościńca, tuż za tym zakrętem. Na pace pracowało trzech mężczyzn, metodycznie przeszukując i wyrzucając na drogę wszystko jak leci - skrzynki, bele materiału, jakieś worki. Niektóre towary rozbijały się z trzaskiem, inne toczyły gdzieś daleko od wozu, lądując koło traktu. Gdzieś dalej stały osiodłane konie. Koło wozu ktoś klęczał, błagalnie wznosząc ręce do siedzącego sztywno w siodle sierżanta dragonów, który oderwał od tego kogoś wzrok, aby popatrzeć na nowo przybyłych, ale kończył jeszcze zdanie: - ...wszyscy Sudenlandczycy to pewnikiem szpiedzy. Propagandy szukamy. A jak szukamy, to znajdziemy. To jak, wszarzu? Mamy znaleźć, czy zdecydujesz się...? Hej! Kto jedzie!? Stać tam, do licha! Hans!
Mężczyźni na wozie przerwali metodyczne przeszukiwanie, z rękami w pobliżu rękojeści broni czekając na rozwój wypadków. Gdzieś z boku dokłusował do nowo przybyłych młody mężczyzna zwany Hansem, odziany w czarny mundur dragona z narzuconą nań zimową bekieszą, z dobytym pałaszem w prawej i pistoletem w lewej dłoni, powodując koniem samymi nogami. - Stać tam! Słyszeli, co pan sierżant prawi! Kto i gdzie jedzie?
Kilkanaście metrów dalej przerażony handlarz - tym bowiem okazała się klęcząca obok wozu kupa nieszczęścia - z opuszczoną głową i wzniesionymi jak do modłów rękami, chyba nawet nie zauważył nowych przybyszów, jego głos drżał i się łamał, powtarzał w kółko to samo. Von Ammer pierwszy rozpoznał znajomy akcent biedoty ze swoich rodzinnych okolic. Jego głos brzmiał gdzieś w tle, w kółko, niczym szum okolicznych drzew, niegłośny, jednostajny lament, przebijający się co jakiś czas spod groźnego pohukiwania żołnierzy. - Ppanie...! Ćcigodny! Biedny handlarzyna jeno! Gdzie mi tam bundy i jaka progranda! Ućciwy handlarzyna, tu igła, tu powidła, przedać dopiro jadę...! Dziecków uczymać! Nie śpieg ja żaden, gdzie ja śpieg! Błagam was, ćcigodny... bez grosza ja, przedać dopiro jade, przedać co by grosik dla dziecków był. Błagam... Jeno na myto grosiny mam, jakże inaj do miasta... Błagam! Nie ruszcie niemoty, ona przez bogi dotknięta, panie! Sierota, kocmołuch służący i tyla! Ćcigodny, litość miejcie...
- Opowiadać się w imieniu hrabiny, ale już! - powtórzył tymczasem dragon Hans, zajeżdżając od lewej. Jego oczy nie odrywały się od dłoni podróżnych.
Spojrzenie Gotfryda póki co spoczęło na młodym dragonie, ale zarówno Remo, jak i Kurt zdążyli dostrzec, że oprócz żołnierzy na wozie jest ktoś jeszcze - siedziała tam jakaś duża jak chłop i tak samo brzydka dziewczyna, w skotłowanej, naddartej, prostej sukience, z jedną wielką, bladą piersią na wierzchu, widać, że przemocą odarta z grubszej odzieży, nie tyle przy gwałcie jakim niecnym, bynajmniej, co raczej przy okazji rubasznego tarmoszenia przez rozochoconych wojaków. Z szeroko otwartymi oczami i półotwartymi ustami, jełopa obracała twarz dookoła, jak we śnie, nie rozumiejąc zapewne nic a nic z tego co się dzieje. | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 1:52 pm | |
| Kurt
Owszem, gniady wałach na którym jechał był niesłychanie spokojny. Jednak nieprzyzwyczajony do siodła tyłek, już po krótkim czasie zaczął boleć. Zmienianie pozycji w kulbace niewiele pomagało. Dawno już nie przyszło Fuchsowi wykonywać roboty poza Wolnym Miastem. Aż wstyd było przyznać, że gospodarski syn mógł aż tak odwyknąć od końskiego grzbietu. Ot, co miejskie życie robiło z ludźmi. Zresztą, okazji do wstydu miało być więcej. I albo właściciel zajazdu Pod Sosnami rzeczywiście nie miał głowy do interesów, albo Kurtowi rzeczywiście pochrzaniły się znaczki na mapie i wziął drogę obliczoną dla wozu z wołami, za dobrą monetę. Niezależnie od opcji, zaiste, nie było czego komentować. Szpieg powinien najzwyczajniej w świecie rzucić tą pieprzoną gorzałkę.
***
Zerknął krótko na celującego pistoletem, młodego dragona. Potem zaś, na brutalnie rewidowanego kupczyka z biedną niedojdą na wozie. Cmoknął tylko, gdy zobaczył w oczach hrabiego dziwny błysk. Zapowiadało się ciekawie.
Mimo, że o sięgających wszędzie mackach sudenlandzkiego wywiadu krążyło sporo plotek, Fuchs wiedział że to bujdy. Przez samych Sudenlandczyków, zresztą, rozsiewane. I raczej nie spodziewał się, że parę godzin drogi od samego Wolnego Miasta, grasować może banda przebranych za dragonów, rewolucyjnych psów. Niebezpieczeństwo tutaj było na tyle małe, że można było sobie pozwolić na nieco szczerości.
- Odłóż, synu, tą artylerię. I bacz, do kogo mówisz - Rzekł spokojnie, skutecznie powstrzymując własną irytację. A nie było to łatwe, łeb nadal tępo pulsował, prawie jak po ciosie obuszkiem - Błękitną krew masz przed sobą. Ten, w kogo celujesz, to sam hrabia Godfryd von Ammer. Pan na Ammerburgu, głowa wielkiego i możnego rodu. Zdąża właśnie na południe, w kierunku Wissenburga, w ważkich sprawach rodzinnych. Zamiast ślepiami błyskać, daj znać lepiej, gołowąsie jeden, swemu dowódcy. Zajętemu jakimś gołodupcem, kiedy to prawdziwy arystokrata mu pod nos przyjechał. Z sierżantem właśnie, mości hrabia zamieni kilka słów, jeżeli naturalnie zechce. A jeśli zaś papierów jesteś ciekaw, służę. Glejty, pieczęcie i rozkazy. Ich treść nie dla twych oczy, ale ich widok chętnie udostępnię choćby i tobie. Bom człek praworządny.
Po dłuższej chwili, zapytany o własną tożsamość, ze stoickim spokojem, niemal jednym ciągiem, wydeklamował parę słów i nazw, które winny otwierać wiele nulneńskich drzwi.
- Ja? Jeno skromny wyznawca Pana Naszego, Sigmara Młotodzierżcy. A przy tym strażnik Książnicy Sigmarowej, sługa Wielebnego, Ruprechta von Heidelberga. Wierny syn Wolnego Miasta i obrońca władzy Hrabiny. A na imię mi Konrad. Tamten, to Remo. Również dobry człowiek... | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 1:53 pm | |
| Remo Schörner
Wierzchowiec wierzgnął po raz kolejny, a jeźdźcowi tak strzyknęło w poobijanych plecach, że aż jęknął na głos. Bydlę nie było może wielkiej krwi, ale zachowywało się jak jakaś narowista klaczka krwi bretońskiej, co dawno ogiera nie miała. Remo, zaciskając z bólu zęby, nachylił się nad końskim łbem i wyszeptał z nienawiścią w głosie:
- Wywałaszę Cię, skurwielu. Jaja Ci utnę i zobaczymy czy dalej będziesz taki pełen, kurwa, energii.
Koń nie raczył odpowiedzieć, ale jakby się uspokoił. Słowa zwróciły za to uwagę całkiem nieoczekiwanej osoby, otóż szpicelmajster Fuchs wlepiał oczy w Remo z lekkim rozbawieniem w oczach. Kupiec nie wiedział, czy bawiły go te słowa czy raczej cieszył się z nieszczęścia jeźdźca. Liczył na to pierwsze, ale przy tym nieco ucieszył się, że strażnik wreszcie oderwał się od własnych myśli. Pachołek systemu czy nie, ważne że można było do kogoś wreszcie gębę otworzyć.
- Dobrze, że to choć ogier nie zaś klaczka. - zaczął Remo, lekko się uśmiechając. - Gdybym jechał na panience, to dawno bym już zadkiem na trakcie wylądował. Bo musicie wiedzieć, panie Fuchs, że kobieta to takie stworzenie co jak poczuje odrobinę władzy to od razu się jej od niej w dupie przewraca. Mężczyzna, jako silniejszy, od małości uczony jest by swą siłę miarkować, zaś niewiasta przyzwyczajona jest do tego, że robi co chce i kiedy przyjdzie co do czego, nie potrafi znaleźć umiaru. Gdy człek z człekiem się pokłócą, jeden rąbnie drugiego w zęby i po sprawie. Gniew mija. A kobiety? Ech! Taka to Cię do grobu własnoręcznie by wsadziła za najmniejszą nawet urazę. Tak mi zawsze tatuś powtarzali i dawali jedną dobrą radę. I wam ją przekażę panie Fuchs, otóż kobietę trzeba dokładnie obić jak się wysunie przed szereg. To ją nauczy.- tu pod kupcem wierzgnął po raz kolejny ogier, ten się skrzywił i dodał ze złością- Szkoda, że takiemu bydlęciu nie można batem wbić rozumu. Ale cóż poradzić, koń swoje kosztuje i trzeba o niego dbać.
***
Remo w milczeniu obserwował jak żołnierze obcesowo rewidują wóz handlarza. Głowę miał pochyloną, z twarzy by niczym ta potulna owieczka gotowa wykonać każde polecenie pasterza. Tylko białe kostki dłoni kurczliwie zaciśniętych na lejcach mogły zdradzić jak wielkie wzburzenie go ogarnęło. Sam był kiedyś takim biednym wozakiem, jeździł po niebezpiecznych traktach starając się zarobić na utrzymanie swoje i rodziny, zaś gdy już przychodziło mu spotkać się z tymi którzy mieli jego samego oraz trakty chronić przed bandytami, to spotykały go jedynie obelgi, upokorzenia i czasem kopniaki. Teraz patrzył na tych pewnych siebie i pełnych pychy żołdaków, wręcz gotując się od środka. Skurwysyny.
Remo znał południe i ludzi stamtąd. Zapewne byłby w stanie zadać kilak pytań i z odpowiedzi wynieść czy kupiec jest choć po części tym za kogo się podaje. Jednak jeżeli choć przez chwilkę miał zamiar zaproponować takie rozwiązanie, to szybko je w sobie zdusił. Współczucie współczuciem, ale to mogłoby tylko wzbudzić podejrzliwość żołdaków i ściągnąć na Schörnera kłopoty. Pozostało jedynie zacisnąć zęby, wymamrotać jakieś niewyraźne powitanie i czekać na to cóż pocznie jego szlacheckość. | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 1:53 pm | |
| Hrabia Gotfryd von Ammer
Biały rumak dostojnie kroczył po gościńcu. Piękny, dobrze ułożony koń zawsze skupiał na sobie uwagę. Tej klasy rumak zawsze dla dosiadającego go jeźdźca jest powodem do dumy, jednakże tym razem hrabia Von Ammer jechał ze spuszczoną głową. Cały czas myślał o tym co zaszło.
Postanowił się przespać. Położył się na karku konia i zmrużył oczy.
… ból… krew… wnętrzności i ten wzrok, wzrok przerażonej dziewczyny… Przecież jej pomogłem, zabiłem bandytę, gwałciciela wstrętnego, dlaczego patrzyła na mnie z przerażeniem?
Zbudził się z krzykiem. Nie próbował już później zasnąć. Nie chciał do tego wracać…
***
Z rozmyślań wyrwał go głos Kurta, wypowiadającego jego imię. Szlachcic spróbował zorientować się w sytuacji. Kilku dragonów przeszukiwało wóz skamlącego chłopa.
Gdy Kurt skończył introdukcje, szlachcic ruszył stępem w kierunku kapitana dragonów. Bez słowa ominął mężczyznę zwanego Hans, spojrzał tylko nań z góry, pokazując, kto tu rządzi.
Gdy zbliżył się do wozu powiedział: - Skąd pochodzisz dobry człowieku? - Jaa? Pppanie najjaśniejszy... Ja żem jest Sudenlandczyk, ze wsi Beuster. Ja nnnic…
Gdy się już upewnił, powiedział do dragona spokojnym, ale jednocześnie pewnym siebie głosem:
- Jam jest Gotfryd Von Ammer... - Pan Von Ammer?- przerwał mu handlarz i pokłonił się nisko- Panie, powiedz proszę, ja zawsze płacił wszelkie taksyje, zawsze był uczciwy, ciężką pracą - Gotfryd uciszył mężczyznę i zwrócił się do dragona - Czymże ci ten stary człowiek nabruździł? Przecie to od razu widać, że to handlarzyna uczciwy, ciężko pracujący na swoją rodzinę. - Właśnie tak wyglądają szpiedzy, najgorsi są ci, co uczciwych ludzi udają i starają się od nich nie odróżniać, a pod towarami rewolucyjne pisma ulotne wiozą, żeby zatruć umysły słabych. Na ten przykład niejaki Georg Pallenberg, też Sudenlandczyk, niby zwykły chłop, w tłumie byś go panie nie przyuważył, a przemytnik zeń był paskudny. Na szczęście złapaliśmy go i teraz parszywiec gnije w lochu. Dlatego też sprawdzamy wszystek sudenlandzkich chłopów, bo fałszywi z nich parszywcy.
Szlachcic chciał odpowiedzieć w swoim stylu, lecz jego wzrok napotkał karcące spojrzenie Fuchsa, mówiące "lepiej się nie mieszać".
- Dobrze więc, czyńcie co czynić musicie. | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 1:54 pm | |
| Gotfryd wypowiadał słowa, ale jednocześnie słyszał je jakby z daleka, zupełnie jakby mówił za niego ktoś inny. Zmrużone oczy człowieka wywiadu wyrażały dyskretne zdumienie - zupełnie nie tego się spodziewał, ale nie mógł powiedzieć, aby nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy - im mniej będą zwracać na siebie uwagę w trakcie tej całej wyprawy, tym lepiej. Młody szlachcic spiął konia, przejeżdżając obok wozu, sierżant dragonów skłonił lekko głowę i zasalutował - w jego oczach wszystko potoczyło się dokładnie tak, jak potoczyć się powinno. - Szerokiej drogi, panie! - zdążył jeszcze krzyknąć, po czym podkręciwszy sumiastego wąsa skinął na swoich ludzi, aby kontynuowali przeszukanie. Młody von Ammer nie odwrócił głowy, jechał sztywno wyprostowany, wpatrzony przed siebie. Może przypomniał mu się los pomordowanej na południu rodziny - pomordowanej być może właśnie przez takich, na co dzień niegroźnych plebejuszy, a może zdążył nauczyć się już, że nie wszystkie sytuacje, które napotyka, są dokładnie tym, na co wyglądają? Może zaś bał się, że gdy odwróci głowę, stare rycerskie ballady jeszcze raz zagrają jednak w jego sercu i będzie chciał sprzeciwić się jawnemu gwałtowi, który czynili silni i bezwzględni żołnierze nad słabym i bezbronnym handlarzem. Łkające skomlenie handlarza z jego rodzinnych ziem umilkło, wiedział już, że nikt i nic nie jest w stanie mu pomóc. Kurt i Remo zebrali wodze, chcąc ruszyć za odjeżdżającym, obaj - w bezwiednej komitywie, choć być może z różnych powodów - uważnie starając się nie przyglądać zbyt dokładnie rozpoczynanemu na nowo rozbojowi. Jeden obok drugiego przemykając obok wozu, niemal jednocześnie także kurczowo zacisnęli uda na bokach spłoszonych nagle i śmiertelnie przerażonych koni. Wieczorny wiatr, który im bliżej zmierzchu, tym coraz bardziej wyciskał z ciał ciepło, wzmógł się nagle zatrważająco szybko do potężnego, ryczącego jak sto diabłów podmuchu, zatrzeszczały upiornie przydrożne, bezlistne drzewa, zrzucając z gałęzi resztki starego śniegowego puchu, któryś z żołnierzy potknął się i z krzykiem spadł z rewidowanego wozu, inny w panice wyszarpnął zza pasa broń i osłaniając przed wichrem oczy machał lufą pistoletu, w panice, jakby spodziewał się nagłej zasadzki. Przywiązane do wozu konie zrywały się z kwikiem, rozbiegając się we wszystkich kierunkach, kiedy coś grzmotnęło potwornie tuż obok. Z nieba lunęło zimnym deszczem, wszystko wokół pociemniało nagle, po czym rozbłysło białym światłem, gdy nieboskłon przecięła błyskawica. Konie rżały i kwiczały, ludzie klęli i wyli ze strachu, leżący plackiem na ziemi handlarz łkał głośno i wznosił niewyraźne modły, Remo i Kurt zaś ze wszystkich sił starali utrzymać się w siodłach. Obaj też usłyszeli głos, który zdawał się wznosić ponad to piekielne pandemonium, nie poprzez zwykłą siłę płuc słyszalny, lecz jakąś nieokreśloną i przerażającą Moc. W centrum tego wszystkiego, niczym w oku cyklonu, stała na wozie ta potargana, brzydka dziewka, która nagle, w sekundowym blasku błyskawicy zdawała się przybierać postać zupełnie inną. To z jej ust dobiegły obu mężczyzn słowa: - Podobne do podobnego, trójka u władzy tam, gdzie władza przy trzech. Obróciły się koła świata, Zmieniający Ścieżki utraci moc zmiany. Przez zemstę, przez lojalność, przez posłuszeństwo Prawo znów zatriumfuje nad Chaosem.Zdawało się, że wszystko to trwa ledwie kilka sekund, sekundy te były dla obecnych przerażająco długie, a słowa - przerażająco wyraźne. Von Ammer, który z uwagi na odległość nie słyszał głosu z wozu - a nawet, obróciwszy wreszcie wierzchowca, którego z trudem zdołał opanować, przez nagłą ulewę, poza krótkim rozbłyskiem błyskawicy, przestał nawet ten wóz widzieć - pierwszy zorientował się jednak, że donośny głos, który wrył mu się w czaszkę, nie pochodzi nigdzie z zewnątrz. Remo i Kurt, słyszący bardzo wyraźnie wszechobecny tumult, dopiero po chwili zdali sobie sprawę, że ponad tym wszystkim, utkane z szumu wichru, uderzeń kropel deszczu, krzyków ludzi i panicznego rżenia koni, w ich umysłach w jakiś tajemniczy i zarazem przerażający sposób splatają się słowa, znaczenia, których być tam nie powinno; czuli, jakby to sama wściekła burza przemawiała do nich milionem powtarzanych wciąż głosów, tylko do nich, do nikogo innego. Upiorne szepty przyprawiały o gęsią skórkę, wywoływały bladość, przez chwilę spychały potworny harmider rozlegający się wokół ledwie do roli tła. Kurt- Spoiler:
- Pies polujący na wilczycę nie może jej skrzywdzić, zabić ją można tylko w imię zemsty, tylko ostrze zemsty wytoczy jej krew. Pies oszukany i pogardzany - krzywdzić jej nie powinien... Pies, pies, pies, pies! Ona mści się, a pies jest posłuszny - co przeważy?
Nagle pod powiekami, na ogniu błyskawicy, pojawia się twarz sławnego zbira, obrzęknięta od intensywnych przesłuchań, Kurt pamięta, co mówił wtedy, spodziewa się, że lada moment usłyszy to samo, to żałosne credo schwytanego mordercy, który przez to jakby usiłuje przekonać sam siebie, że nie jest aż takim złym człowiekiem - "nie zabijam dzieci!". Tym razem jednak słowa są inne, a spojrzenie ocalałego oka wyraźnie skierowane jest wprost na twarz szpiega.
- To mogła być twoja córka.
Remo- Spoiler:
- Wybierzesz, a wybór będzie bolał. Brak wyboru to dwie śmierci, wybór to śmierć i życie. Bogowie patrzą na ciebie, Remo Schörnerze. W którą stronę pójdziesz? Zabijesz, by dać życie? Zawahasz się, by przynieść śmierć?
Gotfryd- Spoiler:
- Znajdziesz miłość, jeśli zrozumiesz, czym jest. A jeśli zrozumiesz czym jest - przestaniesz jej szukać. A jeśli odnajdziesz ją wcześniej - stracisz ją.
Wszystko skończyło się tak nagle, jak się zaczęło, a nawet w ten sam sposób - grzmotem. Dużo mniej donośnym, niż grzmot błyskawicy, ale przez fakt, że kończącym szalone wizje - bardzo wyraźnym, ostrym, trzeźwym. Nawet niebo na powrót rozjaśniło się jakby, ściana deszczu nie zdawała się już tak gęsta, a w wieczornej szarzyźnie podróżni, którzy jakimś cudem zdołali utrzymać się w siodłach, zobaczyli stojącego na wozie dragona z dymiącym pistoletem w drżącej dłoni. W błocie koło wozu leżała - na wznak, z rozpostartymi szeroko rękami, wciąż w tej samej potarganej i mokrej całkiem kiecce, obnażającej wstydliwe części niewieściej anatomii - ta sama matołowata dziewczyna, wokół której nagle zaczęły się dziać rzeczy dziwne. Kula z pistoletu rozwaliła jej czaszkę, strzałem w tył głowy, Remo irracjonalnie pomyślał, że to szczęście, że leży na wznak, Sigmarze, dobrze że padła na wznak. Ulewa upiorna w mig przemieniała się w całkiem zwykłą, jednostajnie padający śnieg z deszczem, bez piorunów już i błyskawic, zwykły o tej porze roku kaprys pogody. Żołnierz - co było widać nawet w półmroku - był śmiertelnie przerażony, oczy wytrzeszczał jak szaleniec. Druga dłoń, kurczowo, aż zbielała - zaciskała się na wisiorze z Młotem. - K-kysz! Cza-czarownica! Diabli pomiot! - mamrotał pod nosem. Jego kompani tymczasem, nie mniej przerażeni, zaczęli nawoływać się, próbując łapać spłoszone konie. Jako tako rezon zachował sierżant, który także zdołał utrzymać się w siodle, kiedy zwierzęta się spłoszyły, rozbiegając po okolicy. Podjechał bliżej Remo i Kurta, właśnie odzyskujących zmysły tuż obok wozu i leżących na ziemi zwłok dziewczyny. - Samiście widzieli, nie dość, że szpie-egowstwo, to jeszcze czarami nas próbowa-ali po-orazić, kurwie syny!!! Nie z nami! Nie z nami te cyrki! - z początku jąkając się jeszcze mówił do obu mężczyzn dowódca żołnierzy, jednocześnie obracając konia w stronę wciąż łkającego na ziemi handlarza. Sierżant był blady ze strachu, jak wszyscy, ale wyraźnie potrafił sobie z tym radzić - strach, bulgocząc przeraźliwie, kipiąc, przemieniał się w zimną furię, kiedy drżącą jeszcze lekko dłonią dragon sięgał do rękojeści pałasza. Wystarczyło jedno spojrzenie - nie sposób było pomylić intencji. Oczy żołnierza błyszczały szaleństwem. | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 1:55 pm | |
| Młody von Ammer nie odwrócił głowy, jechał wpatrzony przed siebie. Bał się obrócić, rzucić jeszcze raz okiem na ten rozbój, który dotknął bogu ducha winnego handlarza. Szlachcic powtarzał sobie jedynie cicho imię swojej wybranki, dla której to zrezygnował przed chwilą ze spełnienia obowiązku narzuconego mu z racji pochodzenia. Szlachcic spuścił głowę i zacisnął pięści. Musimy pomagać biednym, uciśnionym, nie zważając na konsekwencje. Ojcowskie słowa raz jeszcze krążyły po jego umyśle. Pomagać…
Nagle rozpętała się burza. Lunął deszcz, a niebo przecięła srebrna błyskawica. Biały rumak, którego dosiadał Gotfryd, niespokojnie prychnął. Szlachcic usłyszał dziwny głos, który niewiadomo skąd dochodził. Zaskoczony szlachcic zaczął rozglądać się dookoła. Burza tak szybko jak przyszła, tak ustała. Szlachcic usłyszał huk, niepodobny do tego powodowanego przez burzowy grzmot. Obrócił się w stronę, z której on dochodził i ku swojemu przerażeniu dojrzał leżącą na wznak na ziemi dziewczynę, tą samą, której powinien przed chwilą pomóc. Spiął konia i ruszył galopem.
- Stój, w imię Sigmara, stój! –krzyknął szlachcic w stronę dragona, ale ten wydawał się tego nie słyszeć. Sięgnął po pałasz wziął zamach i…
Gotfryd w rozpędzie sparował uderzenie, sprawiając, że dragon wypuścił broń z ręki. Następnie zeskoczył z konia i krzyknął.
- Gdy pastwiłeś się nad moim poddanym pomyślałem, że taki już twój fach. Pomyślałem, że znasz się na swoim i nie mnie cię pouczać. Ale gdy podnosisz rękę na MOICH PODDANYCH, nie mogę stać bezczynnie! Teraz, wsiądziesz na koń i odjedziesz, zostawiając tego biednego człowieka w spokoju. Już dość się dziś wycierpiał.
Dragon otrząsnął się z amoku. Wiedział, że szlachcic nie żartuje, a nie chciał mieć z nim do czynienia. Wsiadł na koń i krzyknął na swoich kompanów:
- No, co się tak gapicie? Nie słyszeliście co pan hrabia powiedział? Jazda mi stąd! Już!- dragoni zaczęli sprawnie zbierać się do odjazdu.
Szlachcic podszedł do handlarza, aby pomóc mu wstać, zapakować się i odjechać. | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 1:55 pm | |
| Reakcja von Ammera była błyskawiczna, kiedy podjechał - nie, niemal podfrunął! - na tym swoim estalijskim rumaku, zarówno Kurt jak Remo ledwie zdążyli zareagować w jakikolwiek sposób. Szpieg odruchowo szarpnął wodze i mnąc w ustach przekleństwo sięgnął za pazuchę, gotowy do rzucenia nożem w najbliższego ze spodziewanych napastników, Remo kurczowo trzymał się grzbietu swojego narowistego wierzchowca, który odskoczył od wozu z głośnym rżeniem. Tuż obok niego jeden z trzymających spłoszone wcześniej wierzchowce dragonów sięgnął do rękojeści pałasza, ale - ku zdumieniu byłego wozaka - powstrzymał go nie kto inny, ale jego własny kompan, chwytając mocno za nadgarstek. Do uszu Remo dobiegły ledwie zrozumiałe słowa, bełkotliwy szept spomiędzy zbielałych, ściągniętych w strachu warg. - Nie! Słyszałżeś co wiedźma prawiła! Śmierć nam przez południowca! Stój, głupi!
Sierżant oprzytomniał, kiedy miecz von Ammera kolejnym ciosem wyrżnął go płazem w skroń, padł na kolana, potrząsnął głową na pół ogłuszony podpierając się na obu rękach. Wstał szybko, ale wtedy już opuściła go furia. Nie wiadomo, co on usłyszał w słowach osobliwego proroctwa burzy, ale oprzytomniał na tyle, żeby nie zadzierać z ogarniętym gniewem szlachetnie urodzonym.
Po komendzie dowódcy, dragoni sprawnie powsiadali na konie, zbierając się do wyruszenia na wprost gościńcem, w zimną, mokrą noc, w stronę, z której przybyło trzech wędrowców, w stronę Nuln. Wszyscy prócz dowódcy odwracali się, rzucając trwożliwe spojrzenia do tyłu - na upiorny wóz, trupa w błocie i stojącego koło niego przeraźliwie bladego młodzieńca z obnażonym mieczem, o twarzy ściągniętej gniewem i mokrej od wciąż zacinającego, lodowatego deszczu. | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 1:56 pm | |
| - Jedźmy stąd, na młot Sigmara, jedźmy stąd. - zajęczał cicho Remo. Nie po raz pierwszy przyszło mu stanąć w obliczu niebezpieczeństwa, ale to co się tutaj działo wstrząsnęło nim mocniej niż sam chciałby przyznać.
- Zamordowali ją. Wiedźma czy nie, to było zwykłe morderstwo. Kiedyś tylko gnębili, przeszukiwali. Teraz już ubijają po traktach. Powariowali ze strachu. Sigmar im rozum odebrał przez tę jebaną rewolucję. - mamrotał kupiec sam do siebie. Starał się patrzeć wszędzie, tylko nie na ziemie gdzie leżała półnaga dziewka, z dziurą wylotową miast twarzy. Niemal błagał w myślach swego konia, by ten zaczął znów wierzgać, pozwolił odciągnąć myśli od zabójstwa, ale ten jak na złość stał spokojny. W końcu Remo szarpnął za rękaw Fuchsa i niemal zaskomlał:
- Jedźmy już stąd, ja Cię proszę. Jedźmy. To złe miejsce, zły omen. Jeszcze na nas przejdzie. | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 1:57 pm | |
| Kobyłka parsknęła, zaczęła nerwowo przebierać twardymi kopytami. Błoto, w którym grzęzły, spływało brunatną wodą i krwią. Droga niemal parę chwil zupełnie rozmokła. Kurt zdołał się utrzymać w siodle. Przeklinając złą magię i nadgorliwość żołdaków, pluł deszczówką, która spływając z jego twarzy, wdzierała się w rozwarte usta. Dopiero dochodziło do niego, co tu tak naprawdę się stało. Wszystkie wykonane przed chwilą czynności były bardziej wyćwiczonymi odruchami, niż zaplanowanym działaniem. Teraz dopiero zaczynał myśleć.
Płynnym ruchem schował krótkie ostrze za pas. Tylko dzięki wielkiej wprawie powstrzymał drżenie rąk.
Magia, tajemna sztuka, która łatwo mogła sprowadzić na człowieka zarówno szczęście, jak i śmierć. Niby zwykła niedojda, ale obdarzona przez Wyższych tym darem, stawała się dla otoczenia olbrzymim zagrożeniem. Darem? Przekleństwem raczej. Leżała teraz w błocie, włosy jej, w nieładzie, zalewały strumienie lodowatego deszczu. Kurt mógłby przysiąc teraz, że nabierają znajomego, rudawego połysku. Przez jego świadomość przemknęła bluźniercza myśl. Nie było na tym świecie istot bardziej okrutnych, niż bogowie.
Z nieskrywaną pogardą spojrzał na wymachującego żelastwem szlachetkę. Przez tego barana, cała wyprawa mogła zakończyć się rzezią. Z przypadkowego, mało znaczącego spotkania, mogła wyniknąć katastrofa. Kiedy już emocje opadną, Fuchs miał zamiar powiedzieć mu do słuchu garść słów. To nie mogło się powtórzyć.
- Taa... chodźmy. Czekają z posiłkiem... - Rzucił krótko, zerkając na rozdygotanego przemytnika. Remo słyszał słowa wiedźmy, widział pewnikiem wiedźmie sztuczki. Mimo, że to ukrywał, szpieg również przeraźliwie się bał. Tyle, że nie o siebie. | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 1:59 pm | |
| Roztrzęsiony i zszokowany handlarz, któremu pomógł wstać, a właściwie którego targnął w górę i postawił na nogi Gotfryd, najpierw wczołgał się na wóz, tylko po to żeby zaraz zsunąć się z niego i klęknąć obok leżących na ziemi zwłok, nie zważając wcale na błoto i zimny deszcz; poruszał bezgłośnie ustami. Jednak żaden z trzech jeźdźców nie przyglądał się już temu, nie zadawał pytań, nie rozmawiał - jakby przeżyte właśnie, magiczne bez wątpienia zdarzenie zamordowało w nich chwilowo wszelką ciekawość i zamąciło w głowach na tyle, żeby najwyższym priorytetem stało się teraz opuścić jak najszybciej to przeklęte miejsce. Dragoni, równie poruszeni, odjechali już w przeciwnym kierunku, bez wątpienia jakaś wieść o tej ponurej i gwałtownej historii, mającej miejsce na zimowym trakcie niebawem zagości w nulneńskich karczmach i oberżach, w jakiej formie jednak i na ile odpowiadając faktom - ciężko teraz orzec. Remo na dziwnie potulnym nagle wierzchowcu wyrwał się do przodu, von Ammer i Fuchs jechali kilkanaście metrów za nim. Nikt nic nie mówił, chociaż wszyscy, cała trójka, zaczynała czuć wzbierającą potrzebę rozmowy - o czymkolwiek zgoła. Wspólnie doświadczone misterium boskiej (a może demonicznej??) mocy było na tyle wstrząsające, żeby stworzyć między nimi coś na kształt cienkiej, niewysłowionej więzi. Kurt skonstatował, gdzieś pomiędzy ponurymi myślami i złymi przeczuciami, które niemal bez reszty zawładnęły jego umysłem, że czuje się podobnie jak niegdyś, podczas bitwy na Przełęczy, kiedy widział pędzący na siebie zagon jazdy Helmutta Alptrauma, zwanego Uzurpatorem, który przebił się, mocno posieczony, przez cienką formację pikinierów, kiedy to tylko od stojących wokół niego kolegów, ich opanowania, pewnej ręki i ochrypłego głosu sierżanta zależało, ilu z tych rzeźników dojedzie do szeregów kuszników. Wtedy większość ustała, strzeliła... i zginęła. Ale dzięki temu chociaż niektórzy przeżyli, w tym Kurt, któremu udało się wrazić bełt prosto w pierś szarżującego rumaka, przewracając go wraz z jeźdźcem. Teraz, choć sam się temu dziwił, czuł przez moment coś bardzo podobnego jak wtedy, w stosunku do tej garstki ocaleńców z pospiesznie sformowanego i szkolonego oddziału chłopów, ludzi, których przecież prawie wcale nie znał, ale dane im było razem przeżyć to samo wstrząsające zdarzenie, otrzeć się o śmierć, poczuć na karku jej oddech. *** Dojechali, gdy było już dobrze po zmroku, przemarznięci, przemoknięci do suchej nitki, zmęczeni i ponurzy jak gradowe chmury. Zabudowania - stodołę, stajnie, jakąś ciemną i niezgrabną chatkę na uboczu oraz duży, dwupiętrowy, częściowo murowany i rzęsiście teraz oświetlony, przez co widoczny już z daleka właściwy budynek zajazdu nocni goście witali ze znaczną ulgą. Cały kompleks otoczony był - częściowo - palisadą, Remo skojarzył od razu, że zarówno nasyp jak sam fragment ostrokołu wyglądają na świeżą robotę i rzeczywiście nie przypominał sobie, żeby bywając tu wcześniej widział jakiekolwiek tego typu umocnienia - trakty Wissenlandu uchodziły wszak za jedne z bezpieczniejszych w całym Imperium, a tak blisko Wolnego Miasta, można by rzec w samym centrum cywilizowanego świata, ciężko wyobrazić sobie cokolwiek, przed czym mogłaby chronić taka palisada z zaostrzonych bali, wraz z czymś, co w zamyśle miało być drewnianą strażnicą bramną. Niemniej obecna właścicielka zajazdu, wdowa po starym Igorze, kislevskim podróżniku, który zbudował ten przybytek, zmarłym prawie rok temu na tę samą zarazę, która porwała na koniec samego Cesarza, postanowiła mimo wszystko zarobiony grosz na tę budowę wydać - i jak się okazuje nie tylko na to, bowiem trzej wędrowcy dostrzegli prędko - bez wątpienia chciano, by dostrzegli - że z tego, co z początku wzięli za starą chatkę, a co naprawdę okazało się prowizoryczną strażnicą, obserwuje ich kilka ciemnych luf garłaczy i muszkietów. Dość szybko zostali powitani przez stajennego, który wybiegł do nich mimo zimnego deszczu, aby zająć się końmi, wtedy też niepokojące lufy - wykonawszy swoje zadanie - cofnęły chłodne pyski do środka strażnicy, ale nikt nie miał wątpliwości że przez wąskie szpary okiennic ktoś cały czas uważnie patrzy na nowych gości. Gotfryd chciał wielkopańskim gestem rzucić słudze srebrnego szylinga, jednak skonfundowała go chuda zawartość sakiewki, zamiast tego, strapiony, wysupłał mosiężną sześciopensówkę, rozsądnie - acz z bólem - uznając, że nie może jednak szastać pieniędzmi, których nie zostało mu dużo. Stajenny natomiast okazał się wyjątkowo dobrze wychowanym smykiem, gdyż zwinął drobniaka z uśmiechem i głośnym podziękowaniem, szybko prowadząc wierzchowce gości do stajni, wymijając kilka stojących obok niej, krytych plandekami wozów. Remo ruszył wraz z nim, argumentując przekonująco i z powodzeniem, że oddanie wodzy jego wierzchowca komu innemu skończy się źle. Ani Kurt, ani Gotfryd nie oponowali, zbyt skoncentrowani na czekającym na nich ciepłym wnętrzu gospody, z której dobiegała ich wrzawa licznych gości, muzyka, a nade wszystko - smakowity zapach ciepłej strawy. Szlachcic, zwykle samodzielnie zajmujący się swym drogocennym wierzchowcem, tak był już głodny, mokry i zziębnięty, że tym razem z ulgą powitał możliwość delegowania zadania opieki nad zwierzęciem w cudze ręce. Kiedy weszli do środka, przekonali się naocznie, że na brak gości - wszelkiego autoramentu - przybytek nie narzekał. W gospodzie obecni byli zarówno kupcy i jacyś obszarpańcy o wyglądzie włóczęgów, przysłuchujący się pieśni starego, garbatego barda, jak też licznie tłoczący się przy ławach, pijący i posilający się podróżnicy o różnym stopniu zamożności. W jednej z dwóch mniejszych izb, przylegającej do wspólnej sali biesiadnej, trwała w najlepsze głośna uczta, słychać było stamtąd toasty jakiegoś podpitego i nad wyraz hałaśliwego szlachcica, pijącego zdrowie Ruprechta Averskiego i Olafa Sektiebe, biesiadującego w towarzystwie młodziutkiej i wystrojonej jak lalka dziewczyny, zapewne córki, oraz kilku zbrojnych, pewnie najętych do ochrony. Drugi alkierz również był zajęty, z tym że było w nim, jakby dla odmiany, bardzo cicho. Przybysze zauważyli, że przy sporej ławie siedzą ledwie trzy osoby, kobieta i dwóch mężczyzn, z których jeden przyciągnął wzrok - sztywno wyprostowany, o twarzy i szyi okrutnie oszpeconej, pokrytej brzydką i nie do końca zagojoną oparzeliną, miał oczy obwiązane czystym bandażem, resztki włosów na głowie, tam gdzie nie strawił ich ogień i gdzie widać je było spod opatrunków, były mlecznobiałe, chociaż sam ich właściciel nie wydawał się sędziwym starcem. Niezbyt ładna kobieta o smutnych oczach i zaciśniętych w poziomą kreskę wąskich ustach, ubrana była w czarną suknię, siedziała blisko obandażowanego człowieka, mogła mieć lat trzydzieści i kilka. Coś w jej twarzy mówiło, że mimo niedostatków urody była szlachetnie urodzona, nie mogło być co do tego wątpliwości; drugi mężczyzna, siedzący nieco na uboczu, starszawy i także ubrany na ciemno, wyglądał na sługę. Cała trójka posilała się w milczeniu, a stół ich nie był zastawiony nader obficie. Ostatnią osobą, która przyciągnęła wzrok wędrowców, był siedzący na podłodze ze skrzyżowanymi nogami, grzejący się przy ogniu z obnażonym, szerokim jak stół, owłosionym i wytatuowanym torsem karzeł. Na jego głowie pysznił się wysoki czub pomarańczowych włosów, świeżo nasmarowany tłuszczem, tuż obok kominka zaś stały dwa przedniej roboty topory, z których jeden był tak absurdalnie ogromny, że Kurt aż szerzej rozdziawił usta. Krasnolud w odróżnieniu od wielu innych gości nie odwrócił nawet głowy w kierunku otwieranych drzwi, zajęty bez reszty wielkim kuflem, baranim udźcem i grzaniem się przy palenisku. Do nowych gości przez hałasujący tłum, pomiędzy ławami, przedarła się zażywna kobieta w średnim wieku, o uczciwej, szerokiej, szczerej twarzy, ubrana w czarną suknię żałobnicy, jaką przywdziewają zwykle owdowiałe mieszczki. - Czym chata bogata! Zapraszam, panowie, już miejsce szykuję, do stołu prowadzę, gdzie tylko szlachetnie urodzony pan sobie życzy! Słucham, czego tylko potrzeba? Nuże, Josef, grzej rosołu, goście zdrożeni, zziębnięci! Zaraz wam, kochanieńcy, Katarina miejsce godne przygotuje!Remo Schörner - stajnia- Spoiler:
Drżącymi rękami sięgnął do juków. Nurtowały go dwie sprawy. Pierwsza, być może na wyrost, ale kto wie - poznał znaki na jednym z wozów stojących przed zajazdem, należały do jednej z nulneńskich kompanii, przewożących towary do Wissenburga, ledwo dyszącej konkurencji, którą planował zresztą w niedalekiej przyszłości wykupić. Remo znał tam chyba wszystkich wozaków, ale prawdziwy problem tkwił w tym, że oni także znali jego, bardzo prawdopodobne także, że wiedzieli o jego ostatnich kłopotach, zatargach ze strażą, być może aresztowaniu. Plotki o tym, jak również jego obita twarz i towarzystwo szlachcica i jakiegoś podejrzanego, nieznanego nikomu człeka podłego stanu mogą okazać się fatalne w skutkach, jeżeli tylko ktoś połączy te informacje i wyciągnie wnioski, na miejscu, w Wissenburgu czy okolicach... Osoby, z którymi miał w planach rozmawiać jako Remo - Możliwy Sojusznik Rewolucji mogą wyciągnąć z takich plotek wnioski doprawdy dzikie. I niebezpieczne.
Jednak druga sprawa w tej chwili zaprzątała go dużo bardziej. Szpicelmajster mógł mieć Magię, skonfiskowaną przez wywiad, mógł sądzić, że dzięki temu dodatkowo jeszcze, poza szantażem, trzyma Remo w garści, ale on przecież nie był ostatnim kretynem. Miał swój zapas, schowany dobrze, na czarną godzinę, szczęśliwie dano mu okazję, żeby cichcem przemycić go do bagażu. Nie chciał, nie mógł pokazać im tej słabości, ukorzyć się, wystawić na cios. Nie może pokazać, jak bardzo potrzebuje tego niebieskiego pyłu, jak bardzo nie może bez niego myśleć, działać, jak bardzo musi go mieć często, tu, teraz, natychmiast, zaraz! Drżące ręce rozmywają się, koń parska niepewnie, zmęczenie i ostatnie wydarzenia dały się Remo we znaki, zatacza się, upada, zanim dociera do tak mocno pożądanego skarbu.
Musiał na chwilę stracić przytomność, przez moment nie mógł - a może nie chciał? - podnieść się z zimnego klepiska pod nogami konia. Oświetlane tylko kagankiem, ciemne wnętrze stajni wiruje z początku dziko.
Schörner leży.
Za dużo tego. Za dużo tego wszystkiego, naraz, bez sensu, brat, kobieta, dzieło życia, wszystko w piździec... Czy w ogóle jest sens? Wstawać? Robić cokolwiek zgoła? A może łatwiej będzie po prostu tutaj, na lejcach, wreszcie spokój...
Ciężkie jak ołów myśli nie zdołały jednak w pełni zapanować nad nim, bowiem nagle, zupełnie niespodziewanie, dotarł do jego uszu cichy szept. Gdzieś obok, za boksami z parskającymi i pożywiającymi się obrokiem końmi rozmawiało dwóch ludzi, musieli tu wleźć, kiedy leżał bez ducha, nie zauważyli. Remo przypadł cichuteńko do ściany boksu, przez szparę, w mroku widział niewyraźne sylwetki, słyszał szept i chrzęst - znał ten odgłos, bez ochyby musiały to być kółka kolczugi. Dwie postacie stały nad kilkoma niewielkimi skrzynkami, bez wątpienia należącymi do czyjegoś bagażu; mężczyźni mówili półgłosem, jakby spierając się o coś. - Zajrzyjmy! - Nie! Za wcześnie. Jutro, po wszystkim, będziesz se oglądać i przebierać do woli. - Tylko sprawdźmy! - Stul pysk! Wszystko, kurwa, zepsujesz, za duży tłum tutaj! Nie może nic podejrzewać! - Chla tera, Hans pilnuje. Nie jesteś ciekaw, za co go... - Stul pysk, rzekłem! Nie!
| |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 2:00 pm | |
| Deszcz nadal siąpił, gdy trójka wędrowców zobaczyła w oddali światła zajazdu. Nulneńska wiosna ich nie oszczędzała. Pogoda była pod przysłowiowym psem, każdy z nich marzył o chwili wytchnienia w ciepłym, suchym miejscu. Długo podróżowali w ciszy, w oczekiwaniu na czyjeś pierwsze słowo. W pewnej chwili Kurt zbliżył się do jadącego na przedzie von Ammera. W takich ciemnościach, dostrzeżenie twarzy rozmówcy było niemożliwością.
- Panie - Mówił jak zwykle, cicho. Często przerywał, robiąc dłuższe odstępy między zdaniami. Mimo suchego, jednostajnego tonu, młody arystokrata nie mógł oprzeć się wrażeniu, że słucha nie rad, a poleceń. Bardzo jasnych i nie podlegających dyskusji - Dojeżdżamy już. Tu będziemy bezpieczni, wypoczniemy przed dalszą drogą. Powinniście nie przedstawiać się swym pełnym rodowym nazwiskiem. Trakty nie są bezpieczne, pełno tu może być republikańskich sukinsynów. Lepiej, by nie rozniosła się wieść, że młody dziedzic jedzie z powrotem na południe. Akuratne będzie przedstawianie się za pomocą jakiegoś mniej znanego przydomka. Herbu własnego, może? Albo rodowego waszej czcigodnej rodzicielki? To ważne, panie, bardzo ważne.
- A... ten, wtedy. Handlarz - Westchnął krótko - Szlachetne to było, nie wątpię. Ale nie nasza to była sprawa. Nie róbcie tego więcej.
Spiął kobyłkę ostrogą i nie czekając na odpowiedź odjechał do przodu. Miał już dość tego całego majdanu na swojej głowie, a nie minął nawet pełny dzień. Pilnie potrzebował czegoś do jedzenia, jakiegoś napitku. Głownie tego drugiego.
***
Wnętrze zajazdu jawiło się zmokniętym ludziom, niczym najznakomitszy pałac, godny samego Imperatora. Zapach pierzących się mięsiw, rozgrzewających polewek i napitków uwodził nozdrza każdego, kto miał tyle szczęścia, by znaleźć się wewnątrz. Nawet Kurt, zrzucając z siebie przemoczone, wierzchnie ubranie, szczerze się uśmiechnął. Teraz miało być już tylko lepiej. Remo zajął się końmi, chwilowo nie było go w pobliżu. Nic to. Ważne, że hrabiątko było tuż obok. Szpieg nie miał zamiaru spuszczać go z oka. Jedyny zakres wolności, na jaki zamierzał mu pozwolić, to – być może – sen w sąsiednim pokoju. Póki co, nie odstępował go ani na krok. Podszedł do niego nawet, tak blisko, by sięgnąć jego ucha.
- Będę, panie, cały czas w pobliżu. – Wyszeptał. – W razie czego, traktujcie mnie tu jak swego sługę lub przybocznego. Rozgłoście się tu, lub w alkierzu. Zamówię jadło, coś do gardła i pokoje na tą noc. Starajcie się zachowywać swobodnie, bawić się, nie stronić od rozmowy…
***
Tutejsza oberżystka była dobrą, zamożną kobietą. Dało się jednak łatwo dowiedzieć, że dobrą, lecz także ciężko doświadczoną przez los. Ludzie z wywiadu sporo wiedzieli. Zwłaszcza o ludziach, mających kontakt z połową podróżnych zmierzających do Wissenburga. Fuchs też dobrze o tym wiedział, siedząc przy jednej z ław, blisko wejścia do alkierza, wpatrując się w drzwi wejściowe. Miał znakomity widok na samą karczmę, jak i na bawiącego się w głębi von Ammera. Z rozkoszą i poczuciem dobrze spełnionego obowiązku delektował się miejscowym piwem. Lada moment, miał zostać podany świeży rosół. Gdzieś w oddali piekł się właśnie solidny kawał baraniny oraz dwie tłuste kaczki. Parę innych, warzywnych smakołyków także było w przygotowaniu. Dziewka służebna uroczo się uśmiechała. A wreszcie, ten łachmyta nadal marudził w stajni i był z nim spokój. Wieczór znakomicie się zapowiadał. | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 2:01 pm | |
| Hrabia Gotfryd von Ammer
Pogoda była paskudna. Deszcz kuł nieprzyjemne w twarz, wiatr dudnił szalenie. Hrabia Gotfryd von Ammer, który jechał na czele korowodu, zdawał się nie zważać na wielce niesprzyjające warunki. Myślał.
***
Szlachcic rozmyślał nad przeszłością. Przypominał sobie w myślach sceny z czasów, kiedy to jeszcze siadali wspólnie z ojcem do wieczerzy, jeździli konno, polowali. To były takie piękne chwile. Niestety już nie powrócą. Na jego barkach spoczywał los całego rodu, to od niego zależało, czy za kilkaset lat ciągle będą pamiętać o Von Ammerach, czy bardowie będą snuć opowieści o ich bohaterskich czynach. Tak szybko musiał dorosnąć, naprawdę stać się mężczyzną. Przez ostatnie dni tak wiele wydarzyło się w jego życiu. Zabił człowieka. Próbował sobie uświadomić, że to działanie było słuszne, że tamten człowiek musiał umrzeć, jednak wiedział, że obraz ludzkich zwłok jeszcze przez długi czas nie da mu spokoju.
***
Z rozmyślań wyrwał go Kurt, który podjechał i wypowiedział swoje rady. Szlachcic chciał odpowiedzieć, ale nim się zorientował agenta już nie było. Może to i dobrze? Może jego rady nie są głupie?
***
Zajazd okazał się być dobrze urządzonym, może bardziej na żołnierską, aniżeli szlachecką modłę, lecz nie przeszkadzało to teraz szlachcicowi, który i tak nie spodziewał się żadnych luksusów. Gotfryd rozglądnął się. Wesoła klientela spożywała apetycznie pachnące posiłki, ciągle przy tym dyskutując. Nareszcie odpoczynek. Wzrok szlachcica spotkał się ze spojrzeniem młodej panny, najwyraźniej szlachcianki. Była bardzo drogo ubrana, a na twarzy nosiła grubą warstwę makijażu. Uśmiechnęła się do niego, a szlachcic mimowolnie odwzajemnił uśmiech i wyuczonym gestem ukłonił się lekko. Dziewczyna zaśmiała się i pociągnęła ojca za rękaw. Był on już dość mocno podpity, toteż dziewczyna musiała przez dłuższą chwilę targać go zanim się do niej odwrócił. Przysunęła swoje usta do jego ucha i zaczęła coś szeptać. Po chwili jeden ze służących szlachcica wstał i podszedł do Gotfryda.
- Czy jaśnie pan zechce zaszczycić pana Causa Diffringa swoją obecnością?
Gotfryd nic nie mówiąc udał się do stolika. | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 2:01 pm | |
| Remo w milczeniu czekał aż dwójka sobie pójdzie. Nie ruszał się zbytnio to i nie zauważono go w dość ciemnej stajni. W końcu ten bardziej zdawałoby się rozsądny rzekł: - Idem się odpryskać. Ty goń z powrotem do karczmy i bacz, że jak Cię tu najdę jak wrócę to nogi z rzyci powyrywam.
Po chwili obaj wyszli, co pozwoliło kupcowi szybko dać nogę z budynku. Po drodze zatrzymał się jeszcze na chwilkę i dokładnie zapamiętał znaki jakie widniały na skrzyniach, będących tematem rozmowy. Po prawdzie plany dwóch uzbrojonych mężczyzn nic, a nic go nie obchodziły i prosił wręcz Sigmara by nie było mu dane się w nie mieszać, ale jak to mówił kuzyn Hans, lepiej wiedzieć niż nie wiedzieć.
Pochyliwszy nieco głowę, Schörner przemknął do drzwi karczmy, po drodze zderzając się jeszcze z jakimś chłopakiem, ani chybi miejscowym parobkiem. Blondynek posłał mu gniewne spojrzenie, ale natrafił jedynie na przeraźliwie zimno patrzące oczy kupca, zmieszał się i pośliznął po błocie, o mało co nie kończąc na ziemi. Wykrzywiwszy usta w pogardliwym uśmiechu Remo wszedł do środka.
Ciepłe powietrze otuliło twarz kupca, co ten powitał z radością. Na jeden dzień dość tułania się po szlaku, moknięcia i walki z tym bydlęciem które dosiadał. Dzisiaj sobie w spokoju odpocznie, bez żadnych przygód, tak jak to drzewiej bywało. Kupiec szybko wypatrzył ławę przy którym siedział Kurt, podszedł do niego i usiadł na stojącym przy ścianie koźle. Uśmiechnął się lekko, nachylił nad uchem szpiega i wyszeptał:
- Nie jadę z wami, zjechaliśmy się na popasie mi postanowiliśmy razem ruszyć dalej. Źle, gdyby ktoś mnie skojarzył jako przydupasa tego hrabiątka. A teraz mości Fuchs, z łaski swojej spójrzcie się na dziewkę służebną i roześmiejcie, tak jakbym właśnie rzekł o niej coś wielce nieprzyzwoitego.
Obaj mężczyźni wbili wzrok w biust dziewczyny, która właśnie stawiała na stole garnce z grzanym winem. Ta spłoniła się i szybko uciekła. Remo zaś opanowała pewnego rodzaju euforia. Magia miała to do siebie, że po pierwszym szoku strasznie wyostrzała umysł, a na dodatek człek się robił strasznie z własnych pomysłów zadowolony. Kupiec kochał to uczucie, gdyż takie momenty były świetną ucieczką od licznych czarnych myśli. No, ale dzisiaj już nic nie pójdzie źle.
I gdy tylko Remo to sobie pomyślał, w stół grzmotnęła wielka, włochata pięść.
- Mości Schörner, to jednak wy! - wrzasnął niemal na całą salę Joachim Vetter, znany i lubiany przez Remo kurier konny z Wissenburga, który tej nocy musiał przebywać akurat tutaj. Anonimowość chuj strzelił.
- Witajcie mości Vetter! Siadajcie, proszę! Co was tu sprowadza?
- A na rozkazy czekam, zwierzęta oporządzam. Zrobilim tutaj stację, na której pocztowi konie zmieniają to i ktoś musi o nie dbać. A wy gdzie podążacie? I kto to jest wasz towarzysz? Czyżbym wreszcie miał okazję poznać młodszego brata?
- Niee, to dobry człowiek z którego poznałem na trakcie. Ale ma on własny język i sam może się przedstawić. | |
| | | Admin Admin
Posts : 114 Punkty Fandomu : 0 Join date : 15/05/2010
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja Sob Maj 15, 2010 2:02 pm | |
| Kurt
Siedział pochylony nad kuflem, uważnie taksując biust dziewki. A było co oceniać. Koślawy uśmiech wykrzywił mu usta. Wargi poruszały się lekko, sprawiając wrażenie że, oto powstaje dobre uzupełnienie świńskich uwag kompana.
- ... musimy pogadać, później...
Zarechotał, a następnie opłukał usta solidnym haustem piwa. Nie był typem agitatora, czy innego podżegacza. Od operowania słowami wielu było lepszych niż on. Ale oczywiście, nie przeszkadzało mu to się starać.
***
Ten zafajdany pocztylion wyskoczył z ciemności, jak filip z konopii. Ten cały Schörner był chyba zbyt mocno znanym tu typem, by pozostać dłużej w ukryciu. Nie było to dobre.
- Dachs jestem - Wstał i mocno schwycił prawicę gońca - Miło poznać. Prosimy do nas, w taką dziadowską noc milej będzie w większej kompanii. A takoż się składa, że my właśnie do grodu Wissenburgów zmierzamy.
- Ha! - Z ochotą przysiadł się do stołu, skwapliwie wykorzystując zaproszenie - Świat ten mały jest niemożebnie, mości Dachs. Ja to pańskiego kompana znam już od dawna, nie pierwszy raz zresztą, nagabuje go na tym trakcie. Z Nuln na południe tyle luda dziennie wali, że powinni wreszcie wziąć się za naprawę tych przeklętych duktów. Tyle wądołów i kolein jest, że zęby można se powybijać.
- Prawda, prawda. A inna sprawa, że i czasy do dupy.
- A kiedy lepsze były?
- Drogi są porozpieprzane, a myta tylko w górę idą. - Kontynuował narzekanie Kurt - Słyszałem plotki takie, że i w samym Wissenburgu podnieśli podatek wwozowy i wywozowy. Ledwo się opłaca tera handel tam robić, ta?
- No, może nie aż tak źle.
- Hm?
- Sukiennice ostatnio wyremontowali, na kramy nie leci już deszczówka, jak dawniej, brudne siki z dachu towar rozwalały.
- Eeee, to i tak dla grubszych frantów jest. Takich jeszcze bardziej majętnych, niż nasz tu znajomy, mości Schörner. Tak, tak, patrycjat jest zazdrosny o swoje przywileje, miejsca w radzie i dostęp do najlepszych straganów.
- Nie zaprzeczam. A na podatki ludziska zawsze narzekali... odkąd pamiętam, zwłaszcza handlarze.
- Bo i mieli co tracić!
- Racja, panie Schörner, święta racja.
- No, panowie, życie drogie, a pić się chce! Skarbie! Kopsnij no jeszcze jeden gąsiorek! | |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Götterdämmerung - sesja | |
| |
| | | | Götterdämmerung - sesja | |
|
| Permissions in this forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |